Dziesięć lat w Barcelonie
Po kilku ponurych miesiącach w Barcelonie wreszcie nastała wiosna. W zeszłą sobotę pogoda zachęcała do spaceru po dzielnicy, podczas której zamierzałem odwiedzić kilka sklepów aby uzupełnić zapasy jedzenia. Schodząc ulicą Verdiego ku centrum Gràcii zatrzymałem się w sklepie warzywnym na rogu ulicy Providència na dyskusje o futbolu z Johnsonem, kibicem Realu Madryt z Bangladeszu. Kilka ulic dalej zamieniłem kilka słów z Alamem z syryjskiej restauracji, w której czasem zamawiam falafela kiedy wracam późno do domu i nie chce mi się gotować. Na ulicy Puigmartí sprawdziłem moją znajomość urdu i hindi w rozmowie ze sprzedawcami w dwóch warzywniakach, a nieco dalej spotkałem kolegę Katalończyka pracującego w pobliskim barze. Jak zwykle rozpoznałem też inne znajome twarze, które od lat widuję na ulicach Gràcii. Po powrocie do domu z plecakiem i torbą pełnymi warzyw i innych produktów zadzwoniłem jeszcze do sąsiadów z naprzeciwka. Zapomniałem kupić yerbę, a nie wyobrażam sobie weekendu bez yerb...