Diada 2014: V jak "votar". Katalonia chce głosować.
Wyobraźcie sobie literę "V" stworzoną z około miliona - 1,8 miliona osób ustawionych na alejach Diagonal i Gran Via de les Corts Catalanes aż po Plaça de les Glòries Catalanes w Barcelonie. Spójrzcie na mapę Barcelony w internecie i spróbujcie sobie teraz wyobrazić te aleje w żółto-czerwone paski z ludzi w żółtych i czerwonych koszulkach. Efekt jest niewiarygodny nie tylko z góry, ale także wewnątrz tej układanki. Tutaj możecie obejrzeć filmik nagrany z helikoptera przelatującego nad manifestacją.
W tym roku minęło 300 lat od porażki strony katalońskiej w Wojnie o sukcesję hiszpańską, w której to sojusz z Habsburgami zgubił Katalonię w konflikcie z Burbonami. Po wyczerpującym, ponad rocznym oblężeniu Barcelona uległa wojskom zwolenników Filipa V. Katalończycy zostali surowo ukarani przez nowych władców Hiszpanii. Zlikwidowano katalońskie instytucje, a jedynym językiem oficjalnym w kraju został kastylijski. Klęska z 1714 roku nieomal doprowadziła do zaniknięcia lokalnego języka i tożsamości przez następne dziesięciolecia. W tym roku święto narodowe Katalonii było zatem szczególnym wydarzeniem, jak co roku upamiętniającym oblężenie i porażkę, lecz tym razem sprzed równo 300 lat. Każdy naród potrzebuje takich pamiętnych momentów do stworzenia własnej historii i tożsamości, nawet jeśli tymi momentami są sromotne klęski. Podobnie jak w Polsce mówimy o bohaterach dwóch wielkich powstań z XIX wieku czy też Powstania Warszawskiego, tutaj mówi się o Rafaelu Casanovie, Atonim de Villarroel i innych dowódcach obrony Barcelony sprzed trzech wieków.
Zanim zacznę opisywać Diadę, wspomnę jeszcze o sytuacji, która powtarza się co roku z okazji święta Katalonii, a także Hiszpanii, 12 października. Za każdym razem katalońskie władze i hiszpańskie media podają zupełnie inne liczby uczestników i jest to czasami dosyć zabawne. Na przykład w tym roku strona katalońska ogłosiła, że w barcelońskiej "V" ustawiło się 1,8 miliona osób, podczas gdy pro-hiszpańskie media podały liczbę między 480 a 520 tysięcy osób. Nie wiem czy obliczenia Katalończyków się zgadzają, ale moim zdaniem są bliższe prawdy, a media przychylne rządowi w Madrycie jak zwykle celowo zaniżyły tę liczbę. Otóż osób zapisanych przez internet było ponad 500 tysięcy. Zapisy były na tyle szczegółowe, że uniemożliwiały praktycznie wpisanie na listę osób fikcyjnych. Z kolei na ulicach do zapisanych manifestantów dołączyły tłumy niezarejestrowanych, w tym wielu obcokrajowców mieszkających w Barcelonie. W grupie, z którą ja wybrałem się na Diadę jedynie ja byłem zarejestrowany, pozostała trójka zaś dołączyła spontanicznie. Jestem niemal pewien, że wliczając takich niezapisanych uczestników, uzbierało się grubo ponad milion osób.
Litera "V" miała symbolizować wyrazy "Votar" oraz "Victòria", czyli "głosować" i "zwycięstwo". Organizacja była bardzo sprawna: W internecie można było wybrać sobie odcinek "V", w którym chciało się stać, a także czy miało to być w pasku czerwonym lub żółtym. Przez kilka tygodni poprzedzających Diadę w całej Katalonii specjalne stragany organizacji Assamblea Nacional Catalana (ANC) sprzedawały żółte i czerwone koszulki przygotowane na tę okazję. Oczywiście można było również przyjść we własnej koszulce, jedynie kolor musiał się zgadzać. W dniu Diady wolontariusze ustawili ludzi w każdym odcinku (ja byłem w odcinku 51, a było ich o wiele więcej) w barwy katalońskiej flagi. Atmosfera była bardzo przyjemna - dopisała pogoda, a ludzie wyszli na ulicę wspólnie świętować i wyrazić swoją wolę zorganizowania referendum 9 listopada. Nie widziałem żadnych haseł anty-hiszpańskich, nie było też przejawów nienawiści. Praktycznie przy każdym odcinku odbywał się jakiś koncert albo grupa Castellers ustawiała kilkupiętrowe wieże z ludzi. Atmosfera była bardzo podniosła, ale zupełnie pozbawiona napięcia. Co jakiś czas tłum wykrzykiwał "I-inde-independència", co nasiliło się o godzinie 17:14, co miało upamiętnić wcześniej wspomniane oblężenie Barcelony. Uczestnicy "V" zdawali się całkowicie przekonani o tym, że referendum uda się zorganizować, wbrew woli centralnego rządu w Madrycie.
Zauważyłem też, iż sporo osób przechodziło dość obojętnie obok manifestantów. Część z nich patrzyła na nas z dystansem albo też nawet bezradnością. Z pewnością były to w dużej mierze osoby, które nie zgadzają się z separatystami, albo takie, które nie potrafią się zdecydować. Odniosłem wrażenie, że w Katalonii powoli tworzą się dwa równoległe społeczeństwa, które coraz bardziej się od siebie oddalają. Separatyści i nacjonaliści coraz mocniej naciskają na Madryt w sprawie referendum i niepodległości, natomiast przeciwnikom secesji coraz trudniej identyfikować się z tym nowym, zbuntowanym krajem. Być może spora część tych osób czuje się zobowiązana do wybrania jednej z dwóch tożsamości, podczas gdy kiedyś nie brakowało ludzi deklarujących narodowość zarówno katalońską jak i hiszpańską. Dzień po Diadzie natrafiłem też na ciekawą dyskusję na facebooku: Koleżanka z Aragonii mieszkająca w Barcelonie obraziła uczestników "V" nazywając ich "stadem owiec" ślepo idących za swoim pasterzem - politykami. Katalońscy znajomi tejże koleżanki zareagowali na to oburzeniem, a w dyskusję włączyli się też ludzi z innych części Hiszpanii. Brak zrozumienia między obiema stronami dyskusji był ewidentny. Hiszpanom i Katalończykom coraz trudniej znaleźć wspólny język.
Około godziny 18:00 uczestnicy "V" zaczęli się powoli rozchodzić. Ulicami przelewała się żółto-czerwona rzeka a ludzie byli w bardzo dobrych humorach. Całe rodziny, pary, a także grupy znajomych udawały się dalej świętować, na przykład na koncert z okazji Diady pod Arc de Triomf. Ogródki barów były pełne ludzi z esteladami (flagami separatystów). Po Diadzie udałem się na chwilę na dzielnicę Raval, a potem wróciłem na Gràcię. Wszędzie spotykałem tłumy ludzi ubranych na żółto i czerwono. Wieczorem tysiące ludzi zgromadziło się pod Arc de Triomf, gdzie kilka znanych zespołów zagrało z okazji święta. Przybyli między innymi Walencyjczycy z La Gossa Sorda, który łączy walencko-katalońską muzykę ludową ze ska i rockiem.
Na tym koncercie zakończyłem obchody tegorocznej Diady. Był to wyjątkowy dzień i szczerze przyznam, że jestem pełen podziwu dla organizatorów i uczestników za sposób w jaki zorganizowali to wydarzenie, a przede wszystkim za przyjemną atmosferę jaką stworzyli. Tylko w ten sposób, a nie ksenofobią i radykalnymi hasłami, mogą przekonać świat, że kataloński projekt jest demokratycznym i pokojowym procesem.
W tym roku minęło 300 lat od porażki strony katalońskiej w Wojnie o sukcesję hiszpańską, w której to sojusz z Habsburgami zgubił Katalonię w konflikcie z Burbonami. Po wyczerpującym, ponad rocznym oblężeniu Barcelona uległa wojskom zwolenników Filipa V. Katalończycy zostali surowo ukarani przez nowych władców Hiszpanii. Zlikwidowano katalońskie instytucje, a jedynym językiem oficjalnym w kraju został kastylijski. Klęska z 1714 roku nieomal doprowadziła do zaniknięcia lokalnego języka i tożsamości przez następne dziesięciolecia. W tym roku święto narodowe Katalonii było zatem szczególnym wydarzeniem, jak co roku upamiętniającym oblężenie i porażkę, lecz tym razem sprzed równo 300 lat. Każdy naród potrzebuje takich pamiętnych momentów do stworzenia własnej historii i tożsamości, nawet jeśli tymi momentami są sromotne klęski. Podobnie jak w Polsce mówimy o bohaterach dwóch wielkich powstań z XIX wieku czy też Powstania Warszawskiego, tutaj mówi się o Rafaelu Casanovie, Atonim de Villarroel i innych dowódcach obrony Barcelony sprzed trzech wieków.
Zanim zacznę opisywać Diadę, wspomnę jeszcze o sytuacji, która powtarza się co roku z okazji święta Katalonii, a także Hiszpanii, 12 października. Za każdym razem katalońskie władze i hiszpańskie media podają zupełnie inne liczby uczestników i jest to czasami dosyć zabawne. Na przykład w tym roku strona katalońska ogłosiła, że w barcelońskiej "V" ustawiło się 1,8 miliona osób, podczas gdy pro-hiszpańskie media podały liczbę między 480 a 520 tysięcy osób. Nie wiem czy obliczenia Katalończyków się zgadzają, ale moim zdaniem są bliższe prawdy, a media przychylne rządowi w Madrycie jak zwykle celowo zaniżyły tę liczbę. Otóż osób zapisanych przez internet było ponad 500 tysięcy. Zapisy były na tyle szczegółowe, że uniemożliwiały praktycznie wpisanie na listę osób fikcyjnych. Z kolei na ulicach do zapisanych manifestantów dołączyły tłumy niezarejestrowanych, w tym wielu obcokrajowców mieszkających w Barcelonie. W grupie, z którą ja wybrałem się na Diadę jedynie ja byłem zarejestrowany, pozostała trójka zaś dołączyła spontanicznie. Jestem niemal pewien, że wliczając takich niezapisanych uczestników, uzbierało się grubo ponad milion osób.
Litera "V" miała symbolizować wyrazy "Votar" oraz "Victòria", czyli "głosować" i "zwycięstwo". Organizacja była bardzo sprawna: W internecie można było wybrać sobie odcinek "V", w którym chciało się stać, a także czy miało to być w pasku czerwonym lub żółtym. Przez kilka tygodni poprzedzających Diadę w całej Katalonii specjalne stragany organizacji Assamblea Nacional Catalana (ANC) sprzedawały żółte i czerwone koszulki przygotowane na tę okazję. Oczywiście można było również przyjść we własnej koszulce, jedynie kolor musiał się zgadzać. W dniu Diady wolontariusze ustawili ludzi w każdym odcinku (ja byłem w odcinku 51, a było ich o wiele więcej) w barwy katalońskiej flagi. Atmosfera była bardzo przyjemna - dopisała pogoda, a ludzie wyszli na ulicę wspólnie świętować i wyrazić swoją wolę zorganizowania referendum 9 listopada. Nie widziałem żadnych haseł anty-hiszpańskich, nie było też przejawów nienawiści. Praktycznie przy każdym odcinku odbywał się jakiś koncert albo grupa Castellers ustawiała kilkupiętrowe wieże z ludzi. Atmosfera była bardzo podniosła, ale zupełnie pozbawiona napięcia. Co jakiś czas tłum wykrzykiwał "I-inde-independència", co nasiliło się o godzinie 17:14, co miało upamiętnić wcześniej wspomniane oblężenie Barcelony. Uczestnicy "V" zdawali się całkowicie przekonani o tym, że referendum uda się zorganizować, wbrew woli centralnego rządu w Madrycie.
Zauważyłem też, iż sporo osób przechodziło dość obojętnie obok manifestantów. Część z nich patrzyła na nas z dystansem albo też nawet bezradnością. Z pewnością były to w dużej mierze osoby, które nie zgadzają się z separatystami, albo takie, które nie potrafią się zdecydować. Odniosłem wrażenie, że w Katalonii powoli tworzą się dwa równoległe społeczeństwa, które coraz bardziej się od siebie oddalają. Separatyści i nacjonaliści coraz mocniej naciskają na Madryt w sprawie referendum i niepodległości, natomiast przeciwnikom secesji coraz trudniej identyfikować się z tym nowym, zbuntowanym krajem. Być może spora część tych osób czuje się zobowiązana do wybrania jednej z dwóch tożsamości, podczas gdy kiedyś nie brakowało ludzi deklarujących narodowość zarówno katalońską jak i hiszpańską. Dzień po Diadzie natrafiłem też na ciekawą dyskusję na facebooku: Koleżanka z Aragonii mieszkająca w Barcelonie obraziła uczestników "V" nazywając ich "stadem owiec" ślepo idących za swoim pasterzem - politykami. Katalońscy znajomi tejże koleżanki zareagowali na to oburzeniem, a w dyskusję włączyli się też ludzi z innych części Hiszpanii. Brak zrozumienia między obiema stronami dyskusji był ewidentny. Hiszpanom i Katalończykom coraz trudniej znaleźć wspólny język.
Około godziny 18:00 uczestnicy "V" zaczęli się powoli rozchodzić. Ulicami przelewała się żółto-czerwona rzeka a ludzie byli w bardzo dobrych humorach. Całe rodziny, pary, a także grupy znajomych udawały się dalej świętować, na przykład na koncert z okazji Diady pod Arc de Triomf. Ogródki barów były pełne ludzi z esteladami (flagami separatystów). Po Diadzie udałem się na chwilę na dzielnicę Raval, a potem wróciłem na Gràcię. Wszędzie spotykałem tłumy ludzi ubranych na żółto i czerwono. Wieczorem tysiące ludzi zgromadziło się pod Arc de Triomf, gdzie kilka znanych zespołów zagrało z okazji święta. Przybyli między innymi Walencyjczycy z La Gossa Sorda, który łączy walencko-katalońską muzykę ludową ze ska i rockiem.
Na tym koncercie zakończyłem obchody tegorocznej Diady. Był to wyjątkowy dzień i szczerze przyznam, że jestem pełen podziwu dla organizatorów i uczestników za sposób w jaki zorganizowali to wydarzenie, a przede wszystkim za przyjemną atmosferę jaką stworzyli. Tylko w ten sposób, a nie ksenofobią i radykalnymi hasłami, mogą przekonać świat, że kataloński projekt jest demokratycznym i pokojowym procesem.
Z ciekawością czekam na zdjęcia :)
ResponderEliminar