Epilog: Nieujarzmione demony w himalajskiej głuszy i tęsknota za 'Dachem Świata'

Prawie rok po opisanej przeze mnie przygodzie nie przestaję wracać myślami do krajobrazów regionu Khumbu i wrażenia jakie na mnie zrobiły. Często przeglądam zdjęcia i nagrania z wędrówki po Himalajach, co wywołuje u mnie sporą nostalgię. Lubię przypomnieć sobie widoki buddyjskich stup na tle ośnieżonych masywów i panoramy głębokich, zielonych dolin Parku Narodowego Sagarmathy. Po powrocie do Barcelony przeżyłem wiele zawirowań życiowych, bolesnych rozczarowań i frustracji związanych z sytuacją zawodową i brakiem stabilności. W takich okolicznościach wspomnienia z treku przez trzy przełęcze nabierają szczególnego znaczenia. Izolacja w wysokich Himalajach nie zdołała całkowicie uciszyć moich zmartwień, ale pozwoliła mi na większy dystans i spokój ducha, który straciłem krótko po powrocie do “normalnego życia”. Kontrast z czasem był coraz wyraźniejszy. Dzisiaj wiele bym oddał za możliwość spędzenia choćby jednej doby w cieniu Everestu, Ama Dablam i innych legendarnych szczytów krainy Szerpów.

Czego właściwie szukałem i co chciałem osiągnąć podejmując się wędrówki, podczas której wraz z Balkrishną przeszliśmy na piechotę prawie 200 kilometrów w 16 dni? Z pewnością jednym z czynników był sam trud tego przedsięwzięcia, choć nie jestem osobą, którą szczególnie motywują tego rodzaju wyzwania. Na pewno chciałem udowodnić sobie, że podołam zadaniu, ale w gruncie rzeczy potraktowałem to jako przygodę, którą będę wspominać przez całe życie. Robiłem to dla samego doświadczenia, dla przeżyć i wrażeń, tak jak wszystko co robię w życiu. Tylko to się dla mnie liczy, nie rekordy, liczby i pierwszeństwo przed resztą. Nie zaprzeczę, że z dumą opowiadam o tym, że wszedłem na wysokość 5600 metrów nad poziomem morza i pokonałem prawie 200 kilometrów podczas treku, lecz to wszystko powierzchowne przechwałki, które bledną w zestawieniu z obrazami, które na zawsze zapisały się w mojej pamięci.

Oprócz tego oczekiwałem nauczyć się czegoś nowego o świecie i o sobie. Jak każde inne doświadczenie, 20 dni w wysokich Himalajach miało być kolejną cegiełką do budowy lepszej osobowości. Od dawna staram się osiągnąć stan spokoju ducha, który pozwoliłby mi na wykorzystanie mojego potencjału i na budowanie zdrowych i wzbogacających relacji z ludźmi. Wiele razy wyobrażałem sobie ciszę i odosobnienie w wysokich Himalajach jako idealną scenerię do rozmyślań i rozprawienia się z własnymi demonami. Jednak rzeczywistość nieco zweryfikowała moje oczekiwania.

Przede wszystkim demony w postaci złych nawyków i negatywnego nastawienia okazały się o wiele silniejsze niż mi się to wcześniej wydawało. Z 20 dni treku dwa tygodnie były dla mnie niczym odwyk od niezdrowych uzależnień typowych dla nowoczesnego życia. Prawie nie miałem dostępu do internetu, przez co byłem odcięty od informacji ze świata - wojny w Ukrainie, sytuacji politycznej w Hiszpanii i Polsce i przeróżnych katastrof, skandali i bezwartościowych bzdur, które na ogół znajduję podczas codziennego przeglądu mediów. Wydawało mi się, że taka izolacji dobrze mi zrobi, tymczasem okazało się, że dość źle zniosłem tę przerwę w dostawie informacji. Nie było mi wcale łatwo poświęcić się lekturze i pisaniu. Po paru godzinach zaczynałem się nudzić i miałem ochotę na jakąś rozrywkę lub lekturę mniej wymagającą niż literatura piękna - w tym przypadku reportaż Petera Matthiessena z podróży do nepalskiej doliny Dolpo. W otoczeniu legendarnych szczytów Himalajów uświadomiłem sobie, że wciąż jestem zbyt mocno uzależniony od technologii i informacji aby w pełni wykorzystać zalety takiej izolacji. Doskwierała mi też samotność, mimo iż sporo rozmawiałem z Balkrishną. Popołudniami i wieczorami często życzyłem sobie towarzystwa innych wędrowców, ale spotykałem ich bardzo rzadko i w rzeczywistości nawet nie miałem szczególnej ochoty z nimi nawiązywać kontaktu.

Mimo wszystko ludzie, których poznałem w trakcie treku okazali się ciekawą i barwną grupą osób z różnych środowisk i kultur, które jednoczyła pasja do gór i marzenie o przygodzie w legendarnej himalajskiej krainie. Niektórzy, tacy jak Holender Dirk, szukali bardziej ekstremalnych wrażeń i wybierali się na wspinaczkę na szczyty takie jak Lobuche. Inni zaś mozolnie parli do przodu w kierunku Everest Base Camp, co dla tych osób musiało być nie lada wyczynem. Najmocniejszą więź stworzyłem z Balkrishną, z którym rozmawiam do dzisiaj mimo ogromnej odległości jaka nas dzieli. Zaprzyjaźniłem się też z kilkoma innymi osobami takimi jak Dirk, Alan i Melanie, lecz z większością nie zamieniłem nawet słowa. Być może uwarunkowały mnie miesiące fantazji o tym jak będzie wyglądał trek. Spodziewałem się samotności więc musiałem być sam i nauczyć się radzić sobie z tym uczuciem, które tak często sprawia mi niemałą trudność.

Dość oczywistym wyzwaniem był też wysiłek fizyczny, jaki musiałem włożyć w wędrówkę każdego dnia. Nigdy nie wątpiłem w to, że dam sobie radę, choć był to najbardziej wymagający trek, którego podjąłem się w życiu. Przed rozpoczęciem nepalskiego etapu moich wojaży po Azji Południowej byłem daleki od optymalnej formy, gdyż od wielu miesięcy znajdowałem się w ciągłej podróży, a na kilka dni przed przylotem do Katmandu zaraziłem się Covidem. Jednakże trek w dolinie Langtangu, odpowiedni wypoczynek i właściwa dieta pozwoliły mi odzyskać siły, w związku z czym czułem się przygotowany. Spośród wszystkich etapów treku najtrudniejsze były podejścia pod trzy wysokie przełęcze oraz góry Kala Patthar i Gokyo Ri - głównie ze względu na wysokość nad poziomem morza, która mocno dawała mi się we znaki powyżej pięciu tysięcy metrów. O ile nie cierpiałem na chorobę wysokościową, to czułem, że brakuje mi energii i musiałem robić regularne przerwy. Mimo to, w tandemie z Balkrishną wciąż kroczyliśmy szybciej niż znakomita większość osób na szlaku, pomijając silnych i zwinnych jak kozice Nepalczyków. W ogólnym rozrachunku mogę być z siebie bardzo zadowolony. Trek pokazał mi, iż jestem w świetnej formie i że ciało mam zdrowsze niż duszę, przed którą jest jeszcze długa droga do stanu spokoju i równowagi.

Z pewnością diametralnie zmieniło się też moje postrzeganie dystansów i różnicy wysokości. Jeszcze nie tak dawno temu zastanawiałem się jak to jest możliwe, że wejście z wysokości 7950 metrów (Everest Camp IV) na szczyt Everestu (8848 m n.p.m.) zajmuje himalaistom więcej niż dziesięć godzin. Różnica poziomów 900 metrów nie wydawała mi się zbyt imponująca biorąc pod uwagę, że Camp IV od base camp dzieli aż 2700 metrów. Dopiero w trakcie treku zrozumiałem, że 100 metrów to przecież równowartość trzech 11-piętrowych bloków ustawionych jeden na drugim. Pomnóżmy to sobie przez dziewięć i weźmy pod uwagę, że powyżej 8000 metrów wspinacze znajdują się w tak zwanej “strefie śmierci”, w której brak tlenu, niskie temperatury i ciągle zmieniające się warunki atmosferyczne stanowią śmiertelne niebezpieczeństwo dla życia. Oczywiście trek przez trzy przełęcze nie może się równać z wejściem na Everest, ale i tak zmusza do pokonania znacznych przewyższeń. Na przykład z wioski Chukhung (4720 metrów) wszedłem na przełęcz Kongma La (5550 m). Przeliczenie tej różnicy wysokości na coś tak konkretnego jak 11-piętrowy blok mieszkalny pomogło mi lepiej zrozumieć abstrakcyjną liczbę 800 metrów. Wychodziło na to, że jest to równowartość aż 24 takich budynków. Dodam, że wychowałem się w tego rodzaju bloku, dlatego też przyjąłem taki a nie inny przelicznik. Kilka razy pokonywałem też przewyższenia o wartości 600 metrów, licząc jedynie podejścia. W przypadku stromych podejść nawet 30 metrów w wysokich górach wymaga nie lada wysiłku. Nie raz wyobrażałem sobie, że wchodzę na 11 piętro bloku stojącego 5000 metrów nad poziomem morza i dopiero wtedy pojmowałem jakie to wyzwanie. Oczywiście nie wszystkie szlaki były tak strome. Dla przykładu szlak z Chukhung do Lhotse base camp wiedzie doliną lodowca o łagodnym nachyleniu, przez co przewyższenie 400 lub 500 metrów nie wymagało od nas dużego wysiłku jeśli pominiemy trudności związane z dość sporym dystansem i znaczną wysokością nad poziomem morza.

Po powrocie z entuzjazmem opowiadałem rodzinie, przyjaciołom i znajomym o mojej niezwykłej przygodzie. Co ciekawe, kilka osób zachęcało mnie do spróbowania czegoś bardziej ekstremalnego, na przykład wejścia na sam Everest lub inny ośmiotysięcznik. Zawsze bardzo podziwiałem himalaistów - tych prawdziwych, nie tych, którzy pchają się na dach świata tylko dlatego, że mogą za to zapłacić. Uważam, że wejście na tak trudne szczyty jak Everest, K2 czy Ama Dablam wymaga wręcz nadludzkiego wysiłku i jest wyczynem godnym podziwu. Nigdy jednak nie przeszło mi przez głowę, żeby wspinać się na te góry, przede wszystkim ze względu na śmiertelne ryzyko jakie taka wspinaczka ze sobą niesie. Byłem zachwycony możliwością zobaczenia z bliska wspaniałych szczytów takich jak Langtang Lirung, Ama Dablam, Czo Oju czy Everest i naprawdę mi to w zupełności wystarczy. Próba zdobycia któregoś z tych szczytów mogłaby się dla mnie skończyć przedwczesną śmiercią, a zbytnio cenię sobie pozostałe aspekty mojego życia, żeby takie ryzyko podejmować. Co innego gdyby wysokogórskie przygody były moją największą pasją. Doszedłem do wniosku, że wystarczy mi widok imponujących masywów z niższej wysokości. Nie wykluczam, że w przyszłości wybiorę się na któryś z łatwiejszych sześciotysięczników, ale musiałbym się do tego bardzo dobrze przygotować, bo nawet na nich można stracić życie.

Moja świadomość niebezpieczeństw jakie niesie ze sobą zbytnia ambicja na górskich szlakach wzrosła po tym jak wiele tygodni po zakończeniu treku dowiedziałem się, że sezon wiosenny był najtragiczniejszym w historii wspinaczki na Everest. Mniej więcej w tym samym czasie kiedy przemierzałem rejon Khumbu, aż 17 śmiałków straciło życie próbując zrealizować marzenie o zdobyciu najwyższej góry świata. Niektóre z tych osób nie były do końca przygotowane do tak wielkiego wysiłku na wysokości, która wystawia na bardzo ciężką próbę każdy ludzki organizm. Skrajnym przypadkiem jest Suzanne Leopoldina Jesus z Indii, która uparła się, że wejdzie na szczyt mimo coraz gorszego stanu zdrowia ignorując ostrzeżenia Szerpów widzących, że Suzanne zupełnie nie daje sobie rady podczas treków aklimatyzacyjnych. Niestety stan kobiety szybko się pogorszył i zmarła w obozowisku u stóp góry zanim zdołano ją ewakuować helikopterem do szpitala. Kilku innych wspinaczy również nie miało zbyt wielkiego doświadczenia w wysokich górach, co skończyło się dla nich tragicznie. Oczywiście nawet doświadczeni himalaiści tracą życie na stokach najwyższych gór na naszej planecie, ale wprawa i przygotowanie fizyczne są niezwykle ważne. Niestety zdobywanie ośmiotysięczników stało się komercyjnym przedsięwzięciem, na którym wiele firm nepalskich i zagranicznych zarabia ogromne pieniądze. Interes robi na tym również rząd Nepalu, w związku z czym pozwolenia wydaje się masowo i nierzadko osobom bez odpowiedniego doświadczenia lub wręcz zupełnie nieprzygotowanym do tak ekstremalnego wysiłku.

Jednakże te przykre wiadomości nie zepsuły mi poczucia wielkiej satysfakcji z przygody jaką przeżyłem. Niezapomniane wspomnienia jakie wyniosłem z treku zrekompensowały mi ogromny wysiłek fizyczny i poczucie samotności ze sporą nadwyżką. Poczułem się na tyle pewnie i swobodnie na trasie, iż zamierzam częściej wybierać się na wędrówki po górach w Europie i poza nią. Pragnę też jak najszybciej znowu zobaczyć Himalaje i poznać nowe szlaki, szczyty, przełęcze i doliny. Góry stanowią najbardziej niedostępne dla człowieka miejsca na lądzie, w których wstępujemy na teren natury i musimy z pokorą zdać się na jej kapryśne działanie. Obcowanie z nieokiełznanym żywiołem jest niezwykle pouczającym doświadczeniem, które zmieniłoby perspektywę na życie niejednej osoby. Kontakt z pogodnymi i uczynnymi mieszkańcami Khumbu był równie inspirujący. Chciałbym kiedyś osiągnąć ich poziom równowagi emocjonalnej, choć zdaję sobie sprawę, że może to być o wiele trudniejsze w dużej, nowoczesnej metropolii takiej jak Barcelona niż w otoczeniu himalajskich szczytów.

Tym życzeniem kończę już serię wpisów o treku mając nadzieję, że była to dla Was lektura ciekawa i inspirująca. Serdecznie dziękuję wszystkim tym osobom, które z takim zainteresowaniem przeczytały całą serię i podzieliły się swoimi przemyśleniami oraz innymi komentarzami.

Comentarios

Entradas populares de este blog

Język kataloński w teorii i praktyce

Katalończycy tłumaczą: Skąd ten separatyzm?

Podatki Leo Messiego - Kto stoi za oskarżeniem?

Diada 2014: V jak "votar". Katalonia chce głosować.

Bye Bye Barcelona - Dokument o turystyce masowej w Barcelonie

Nerwowa cisza przed burzą: Referendum 1-O w Katalonii

Festa Major de Gràcia - święto Gràcii

Dzień hiszpańskości w stolicy Katalonii

Some Indian movies on women's rights

Walencja: Wizyta u kuzynów z południa