Portugalia - Faro, Beja, Lizbona

Praça do Comércio, Lizbona
Akurat kiedy najlepiej bawiłem się w Grenadzie, wpadłem na pomysł podróży do Portugalii w celu zobaczenia osoby, z którą bardzo chciałem się pożegnać. Nie potrafiłem się oprzeć tej myśli i byłem gotowy zapłacić każdą cenę za kilka godzin w jej towarzystwie, choć wiedziałem, że niewiele na tym spotkaniu mogę zyskać. Minęło zaledwie kilka dni od kiedy usłyszałem, że jednak nie wraca do Barcelony. Niestety stolica Katalonii dla wielu obcokrajowców jest jedynie krótkim etapem w życiu, tymczasowym postojem na drodze do innego celu.

Na mapie dystans, jaki miałem przejechać robił wrażenie, ale podróż nie wydawała się niemożliwym przedsięwzięciem. Jak się okazało, w Grenadzie na dworcach autobusowym i kolejowym nikt nie był w stanie mi powiedzieć jak dojechać do małej miejscowości Beja w portugalskim regionie Alentejo, sąsiadującym z Andaluzją i Ekstremadurą. Zdecydowałem się więc na podjęcie pewnego ryzyka - pojechałem do Sewilli pociągiem, aby zapytać tam, czy jest jakieś bezpośrednie połączenie do Bejy. Znów kierowałem się mapą - jakieś tam drogi krajowe prowadziły do granicy, a następnie do celu mojej wyprawy. Po ponad 3-godzinnej podróży pociągiem do stolicy Andaluzji dowiedziałem się jednak, że takie połączenie nie istnieje i musiałbym jechać do Faro w regionie Algarve, na samym południu Portugalii, a dopiero stamtąd na północ do Alentejo. Czyli kolejne 3 godziny do Faro, gdzie musiałbym spędzić noc... Miałem 20 minut na podjęcie decyzji - wracam do Grenady i poddaję się, czy też podejmuję się tej przygody. Dodatkowo wiązało się to ze sporym wydatkiem na kolejne przejazdy i noclegi i raczej nie zdążyłbym na wcześniej wykupiony powrót pociągiem z Sewilli do Grenady, a pewnie nawet i na lot powrotny do Barcelony.

Ale skoro już byłem w Sewilli i wykosztowałem się na przejazd… Pobiegłem kupić bilet do Faro. “Raz w życiu taka przygoda”, pomyślałem i usiadłem wygodnie w fotelu autobusu. Za Huelvą przekroczyliśmy granicę z Portugalią i w radiu lekki andaluzyjski akcent ustąpił twardszemu portugalskiemu. Po dwóch latach nieobecności znów przekroczyłem granicę tego kraju i poczułem, że uwielbiam tu przyjeżdżać. Bardzo lubię Portugalczyków, ich język i muzykę, a Porto i Lizbona znajdują się w ścisłej czołówce moich ulubionych miast. Zawsze dobrze wspominam moje wizyty w tych dwóch miejscach, gdzie czuję się bardzo swobodnie jako obcokrajowiec. Z pewnymi niechlubnymi wyjątkami Portugalczycy zawsze wydawali mi się skromniejsi i bardziej uprzejmi od Hiszpanów, a przy tym na ogół znacznie lepiej posługują się językami obcymi. A skoro już jesteśmy przy językach - po długiej przerwie miałem wreszcie okazję sprawdzić moją znajomość portugalskiego i to sprawiło mi szczególną radość :)

Ulice Bejy w Alentejo
Do Faro dotarłem już po zmroku. Jest to niewielkie, lecz bardzo popularne miasto turystyczne, znane ze swoich plaż, tak jak cały region Algarve. Poza sezonem nie spodziewałem się wielkiego ruchu, ale, jak się okazało, na ulicach było całkiem gwarno, a lokalne bary powoli się zapełniały. Wieczorną porą Portugalczycy wciąż popijali swoją ukochaną kawę. Na jednym z głównych placów w wielkim namiocie odbywała się wystawa starych motocykli i samochodów, a na samym końcu namiotu ze sceny dobiegały dźwięki amerykańskiego bluesa. W pewnym barze jakiś zespół dostrajał instrumenty przed koncertem, a po ulicach chodziły grupki młodych ludzi nastawionych dość rozrywkowo. No tak, to przecież sobota! W barze Alef serwującym hamburgery poznałem bardzo sympatycznych właścicieli z Iranu oraz troje Portugalczyków, z którymi w miłej atmosferze spędziłem część wieczoru. Młodzi Irańczycy narzekali na korupcję i represje polityczne w swoim kraju, który opuścili, aby studiować na Zachodzie. Ubrani w modne ubrania i wyposażeni w nowoczesny sprzęt elektroniczny, zdecydowanie odbiegali od fałszywego obrazu mieszkańców krajów islamskich znanego wielu Europejczykom.

Tej nocy nie miałem wielkiej ochoty na imprezę. Myślami byłem już w Bejy, więc szybko wróciłem do hostelu i położyłem się spać. Na pewno wrócę kiedyś do Faro i to najchętniej latem lub późną wiosną, aby poznać tutejsze plaże i ciekawe życie nocne. Następnego dnia wcześnie rano wyjechałem w kierunku północnym poprzez równinne Alentejo. Uprawa winogron zajmuje ogromne połacie terenu w tym znanym z doskonałych win regionie. Jest to najrzadziej zamieszkana prowincja Portugalii - zaledwie 6 % populacji kraju, czyli około 760 tysięcy osób, mieszka na obszarze porównywalnym do terytorium Belgii. Po trzech godzinach podróży dotarłem w końcu do stolicy Baixo Alentejo - Dolnej części tego regionu. Beja ma niecałe 25 tysięcy mieszkańców, jednak może poszczycić się własnym uniwersytetem i reputacją miasta studenckiego. W tę przedświąteczną niedzielę ulice były jednak niemal puste w porównaniu z ponad 2 razy większym Faro.

Katedra Sé de Beja
Czekając w niepewności na moje umówione spotkanie, miałem okazję przebyć wzdłuż i wszerz centrum miasta. Zabudowa śródmieścia jest bardzo stara i nieco zaniedbana. Zdecydowanie nie jest to popularny cel podróży turystów, ale nie można Bejy odmówić uroku. Najbardziej spodobały mi się okolice głównego placu Praça da República i deptak, na który składają się ulice Mértola i Capitão João Francisco de Sousa. Przy tej ostatniej znajduje się najstarsza kawiarnia i cukiernia w mieście - Luiz da Rocha, oferująca świetne ciasta i doskonałą kawę. A skoro już jesteśmy w temacie kulinarnym, poleciłbym też restaurację serwującą lokalne dania - Tem Avondo przy ulicy Alexandre Herculano. Beja może się pochwalić kilkoma zabytkami z czasów średniowiecza, m.in. kościołem Igreja de Santo Amaro i zamkiem obronnym, obecnie w remoncie. Moje ogólne wrażenie po wizycie w stolicy Baixo Alentejo jest pozytywne, z pewnością warto ją odwiedzić i poświęcić na nią kilka godzin. Podobno bardzo ciekawa jest też niedaleka miejscowość Mértola, o której bardzo pozytywnie wypowiadały się hiszpańskie turystki, które zaprosiły mnie do swojego stołu w Tem Avondo, gdzie wieczorem brakowało już wolnych miejsc. Kelner, który nas obsługiwał doskonale władał hiszpańskim i zacząłem się zastanawiać czy kiedykolwiek poznałem Hiszpana mówiącego po portugalsku…

Noc spędziłem w Bejy. Po zmroku zrobiło się dość zimno, a ulice opustoszały. Miasto zdawało się podzielać moje własne uczucie pustki. Tej nocy postanowiłem, że już nigdy tu nie wrócę. Miałem ochotę zobaczyć ponownie Lizbonę i zostawić za sobą puste ulice oraz utraconą nadzieję. Szybko zarezerwowałem lot powrotny właśnie stamtąd, jako że na samolot z Grenady już bym nie zdążył. Stolica Portugalii była tym razem zupełnie inna niż w czerwcu 2013 roku, kiedy odwiedziłem ją po raz pierwszy i ostatni: Zimna, smagana wiatrem i deszczem. Chyba właśnie takiej melancholijnej scenerii potrzebowałem przed powrotem do zwykle słonecznej Barcelony, aby nieco przetrawić i podsumować całą portugalską przygodę. Deszczowa pogoda na deszczowy stan ducha. W tym momencie z pewnością z Barceloną nie odczuwałbym takiej więzi i nici porozumienia jak z tą zimową scenerią Lizbony.

Widok z góry na Alfamę w Lizbonie
Po głowie chodziły mi utwory mistrzów muzyki fado: Amálii Rodrigues, Marizy, Carlosa do Carmo, Any Moury. Wjechałem starym tramwajem 28 do słynącej właśnie z fado dzielnicy Alfama, którą poprzednio widziałem w czasie święta miasta pełną ludzi, muzyki, wina i smażonych na grillu sardynek. Jakże inna była tym razem! Chodząc samotnie wąskimi uliczkami i chodnikami praktycznie nie napotkałem na swojej drodze innych turystów. Panowała względna cisza, jedynie z pewnego baru dobiegały odgłosy kłótni przed telewizorem. “Futebol?”, zapytałem jednego z mężczyzn, który akurat wyszedł zapalić papierosa. “Não, política”. Uśmiechnąłem się i poszedłem dalej. Zdążyłem jeszcze zobaczyć zamek na szczycie wzgórza - Castelo de São Jorge, z którego roztacza się widok na rzekę Tag i całą Alfamę. Jeden z ulicznych sprzedawców pamiątek zagadał mnie na widok mojej koszulki Celty Vigo. Porozmawialiśmy chwilę o piłce nożnej i okazało się, że jest z Brazylii i mieszkał kiedyś w Barcelonie, a obecnie sprzedaje pamiątki na ulicach Lizbony. Na koniec Lama, bo tak nazywał się mój rozmówca, podarował mi bransoletkę z symbolem słonia. “Lama, jestem spłukany i nie mam nawet centa…”, powiedziałem, przyzwyczajony do naciągaczy w turystycznych miastach. “Nie trzeba, to na szczęście dla Ciebie i Twojej rodziny, fajnie się z Tobą rozmawiało”. Było mi trochę wstyd, Lama zdecydowanie nie wyglądał na zamożnego, lecz faktycznie pozostałe w portfelu monety oszczędzałem na ostatni przejazd metrem.

Zanim opuściłem Lizbonę przesiedziałem jeszcze niemal pół godziny w tramwaju zjeżdżającym do centrum. Przed nami utworzyła się kolejka kilkunastu tramwajów z powodu zderzenia jednego z nich z innym pojazdem, co zapewne jest dość częstym widokiem na wąskich ulicach Alfamy. Zmęczony czekaniem poszedłem w końcu pieszo do centrum, a tam wsiadłem do metra w kierunku lotniska. Nie mogłem się już doczekać widoku przystrojonych ulic i placów Gràcii, a nawet mojego ciemnego i zimnego mieszkania. Po tych dwóch dniach spędzonych w Portugalii, bardziej niż kiedykolwiek wcześniej poczułem, że wracam do domu.

Oto trochę moich zdjęć z Bejy i Lizbony:
Nieco podniszczony budynek przy Praça da República (Beja)

Park w Bejy


Praça da República (Beja)
Zamek w Bejy
Zamek w Bejy
Mury zamku w Bejy
Jedna z ulic w centrum Bejy
"Dzień dobry! Oby nigdy nie zabrakło nam wiary, kawy i miłości". Oj, tak, Portugalczycy uwielbiają kawę ;-)
Po lewej typowy dla Portugalii dom pokryty płytkami - azulejos (Beja)
Świątecznie przystrojona ulica (Beja)
Ponte 25 de Abril - most łączący Almadę z Lizboną
Mężczyzna karmiący mewy nad rzeką Tag
Jedna z ulic w starym centrum Lizbony
Alfama
Alfama
Alfama
Alfama
Alfama
Alfama
Kościół w Alfamie
Przy wejściu do jednej z tawern, w których można posłuchać fado na żywo

Comentarios

  1. Podoba mi się, ze umiejętne władanie piórem pomaga mierzyć Ci się z własnymi odczuciami: nie tylko radością i entuzjazmem, lecz również tymi mniej atrakcyjnymi jak smutkiem czy niepewnością. Swoisty katharsis odbywa się w obydwie strony, wiec przelewaj jak najwięcej swych uczuć na papier. Innym tez oddajesz tym przysługę :)

    ResponderEliminar
    Respuestas
    1. Dzięki Andrzeju. Bardzo miło przeczytać tak pochlebną opinię. Następnym razem chciałbym Portugalię odwiedzić w lepszym nastroju i w sprzyjających okolicznościach. Być może już w czerwcu!

      Eliminar
  2. Przepiękna fotorelacja, aż chce się wziąć plecak i udać się do Portugalii.

    ResponderEliminar

Publicar un comentario

Entradas populares de este blog

Język kataloński w teorii i praktyce

Katalończycy tłumaczą: Skąd ten separatyzm?

Podatki Leo Messiego - Kto stoi za oskarżeniem?

Diada 2014: V jak "votar". Katalonia chce głosować.

Bye Bye Barcelona - Dokument o turystyce masowej w Barcelonie

Nerwowa cisza przed burzą: Referendum 1-O w Katalonii

Festa Major de Gràcia - święto Gràcii

Dzień hiszpańskości w stolicy Katalonii

Some Indian movies on women's rights

Walencja: Wizyta u kuzynów z południa