Trek przez trzy wysokie przełęcze Everestu - Dzień 1: Podróż z Katmandu do Phaplu
Dzisiaj zaczyna się przygoda, o której marzyłem chyba przez całe życie, a przynajmniej od kiedy ojciec zaczął mi opowiadać swoje wspomnienia z lat szkolnych w indyjskim miasteczku Nainital, skąd nierzadko mógł podziwiać ośnieżone szczyty wysokich Himalajów, w tym majestatyczną Nanda Devi (7816 metrów nad poziomem morza), niegdyś uważaną za najwyższy szczyt na świecie. Opowieści te pobudziły moją wyobraźnię do tego stopnia, że patrząc z balkonu naszego mieszkania w Rybniku często fantazjowałem, iż chmury które widziałem nad lasem to pokryte śniegiem i lodem góry. Wtedy nie sądziłem jednak, że kiedykolwiek będzie mi dane zobaczyć Himalaje na własne oczy.
Po raz pierwszy zobaczyłem Himalaje w 2018 roku, lecz wciąż marzyła mi się wyprawa w rejon Sagarmathy, czyli Everestu. Marzenie przerodziło się w zalążek planu cztery lata temu, kiedy to po raz pierwszy usłyszałem o treku przez trzy wysokie przełęcze właśnie w nepalskim regionie Khumbu. W roku 2019 opowiedział mi o nim Ken, Amerykanin z którym miałem przyjemność chodzić po nepalskich Himalajach do base campu Annapurny. Wtedy to miałem pierwszy kontakt z Himalajami w Nepalu oraz w Indiach. Trzy przełęcze, które są celem treku to Kongma La (5540 metrów), Cho La (5420 metrów) i Renjo La (5360 metrów). Oprócz nich trasa treku zahacza o Everest base camp (5364 metry), górę Kala Patthar (według najnowszych danych 5600 metrów) oraz szczyt Gokyo Ri (5357 metrów). Wędrówka tą trasą miała trwać aż trzy tygodnie, co wydało mi się bardzo atrakcyjnym wyzwaniem. Zdjęcia, które pokazał mi Ken zrobiły na mnie wielkie wrażenie i zainspirowały do zainteresowania się tym trekiem przed następnym wyjazdem do Nepalu.
W końcu musiały minąć aż cztery lata naznaczone pandemią i ograniczeniami podróży zanim mogłem zacząć realizować plan. Zabrałem się za organizację z dużym wyprzedzeniem bo już w grudniu zeszłego roku wziąłem się za wyszukiwanie informacji o treku w internecie. Miałem zamiar wykupić gotowy pakiet poprzez agencję turystyczną ponieważ wydawało mi się to najrozsądniejszą opcją biorąc pod uwagę moje niewielkie doświadczenie w wysokich górach. Wybrałem kilka najlepiej ocenionych agencji w Katmandu (według Google) i skontaktowałem się z nimi w sprawie ceny. W końcu wybrałem firmę Nepal Wilderness, która miała nie tylko świetne oceny, ale i zaoferowała mi najkorzystniejszą cenę. W lutym zacząłem wymianę maili na temat organizacji z właścicielem firmy, Himalem, który okazał się bardzo pomocny i dopasował plan treku do moich preferencji. Nie chciałem lecieć samolotem z Katmandu do Lukli, jak zakładała propozycja na stronie Nepal Wilderness, tylko pojechać samochodem terenowym i zacząć trek przed Luklą. Było to podyktowane moją ogólną niechęcią do latania samolotem, troską o wpływ moich podróży na środowisko, oraz obawą o bezpieczeństwo po niedawnej katastrofie lotniczej w Pokharze, w której zginęły 72 osoby.
W Nepalu byłem już ponad dwa tygodnie przed planowanym rozpoczęciem treku. Wraz z przyjaciółmi z Polski pojechaliśmy do regionu Langtang, a także do Chitwan, na południu kraju, a potem wróciliśmy na ostatnie dni do Katmandu. Kilka razy odwiedzałem biuro Himala w turystycznej dzielnicy Thamel w celu dopięcia ostatnich szczegółów. Dzień przed wyjazdem Himal przedstawił mi mojego przewodnika, Balkrishnę, który pochodzi z dystryktu Solukhumbu, po którym będziemy wędrować, chociaż z jego niższej części, poniżej wysokich Himalajów. Jego rodzinną wioską jest Chhepreng w dystrykcie Sotang. Nie należy do słynnego ludu Szerpów, który zamieszkuje wyższe partie gór w Solukhumbu tylko do wspólnoty Rai, licznie reprezentowanej we wschodnim Nepalu. Pierwszym językiem Balkrishny jest Nachhiring z grupy języków chińsko-tybetańskich, jednak mało podobny do języka Szerpów. Nie było to oczywiście żadnym problemem, ponieważ język nepalski doskonale funkcjonuje jako lingua franca, która jednoczy fascynujący kalejdoskop narodowości jakim jest Nepal. Przede wszystkim jednak, jak się później okazało, Balkrishna zna wszystkie trasy jak własną kieszeń, a to jest chyba najważniejsze u przewodnika.
Pierwszy dzień podróży
Aby dojechać do punktu rozpoczęcia wędrówki w Tham Danda potrzeba dwóch dni podróży: Najpierw trzeba dotrzeć do stolicy Solukhumbu Salleri, a potem z Salleri do Tham Danda. Tego poranka samochód terenowy podjeżdża pod mój hostel już o czwartej rano. W środku siedzi już Dirk z Holandii, a potem w innych punktach Katmandu zabieramy jeszcze grupę Nepalczyków i parę Francuzów. Przez pierwszych parę godzin czuję się tak zmęczony, że śpię i nie biorę udziału w ożywionej interakcji między resztą pasażerów. Dla mojego ciała jest zwyczajnie za wcześnie na jakiekolwiek działanie. Dopiero po godzinie szóstej zaczynam normalnie funkcjonować i rozmawiać z pozostałymi, którzy tworzą całkiem ciekawą grupę.
Dirk ma dwadzieścia cztery lata i wybiera się na szczyt góry Lobuche East (6119 metrów nad poziomem morza). Mówi, że zajmuje się filmem i stara się o przyjęcie na studia w Londyńskiej Szkole Filmowej. Para Francuzów to Melanie i Alan i również mają po dwadzieścia kilka lat. Ich celem w regionie Solukhumbu są jeziora Gokyo. Pochodzą z Lyonu i we Francji dość często jeżdżą w Alpy. Czterej Nepalczycy to z kolei grupa przyjaciół mieszkająca w Katmandu, która co roku organizuje jeden długi wypad w Himalaje. W tym roku padła kolej na rejon Sagarmathy czyli Everestu, w którym mają zamiar odwiedzić base camp oraz wejść na górę Gokyo Ri (5357 metrów).
Już zaznajomieni jedziemy dalej w bardzo dobrym nastroju. Nepalczycy mają świetne poczucie humoru, ale i my nie pozostajemy im dłużni, żartując na przykład z ich często powtarzanego słowa “chhaina”, które brzmi jak angielska nazwa Chin, ale oznacza “Nie ma” lub “nie mam”. Pytam ich skąd u nich taka obsesja na punkcie Chin co wywołuje śmiech i prowadzi do żartów, które nie raz później powtarzamy spotykając się na trasie treku. Tymczasem nasz “Sumo”, czyli samochód terenowy indyjskiej marki Tata, wspina się coraz wyżej coraz bardziej krętą, górską drogą o zaskakująco dobrej nawierzchni. Aż do samego Phaplu, gdzie zatrzymujemy się na noc, jest to w większości szosa pokryta dobrej jakości asfaltem i jedynie w kilku miejscach zawieszenie “Sumo” zostaje poważnie przetestowane. Następnego dnia niestety nie będzie już tak wesoło.
Phaplu jest dla nas pewnym przedsmakiem warunków jakie będą nas czekać w trakcie treku. Co prawda wciąż możemy doładować baterie w naszym sprzęcie elektronicznym za darmo w naszych pokojach, ale już na przykład ciepła woda pod prysznicem kosztuje trzysta rupii (około dwóch euro). Pokój, który dzielę z Dirkiem, jest bardzo podstawowy: oprócz dwóch łóżek nie ma żadnych mebli.
Na kolację zamawiam dal bhat, typowe nepalskie danie złożone z ryżu, curry z soczewicy i curry z warzyw, do którego można wziąć kilka dokładek. Ze względu na komplet wartości odżywczych (białko, węglowodany i witaminy) jakie oferuje oraz wielkość porcji jest to najpopularniejsze danie w nepalskich Himalajach. Niestety im wyżej tym częściej curry z soczewicy jest mocno rozwodnione, a warzywami są głównie ziemniaki, wobec czego posiłek ten staje się bogaty w węglowodany, ale ubogi w witaminy i białka. Z tego powodu też wziąłem ze sobą suplementy witaminowe i batony proteinowe.
Tego dnia mamy też inny przedsmak wysokich Himalajów: Widok gigantycznego szczytu o groźnie brzmiącej nazwie Numbur (6958 metrów) w kierunku północnym. Jego oblodzone granie wystają wysoko nad doliną i robią wrażenie bardzo niebezpiecznych. Już wkrótce Numbur pogrąża się w ciemności nocy, a my kładziemy się spać. Jutro wcześnie rano ruszamy w dalszą drogę.
Link do tekstu o drugim dniu treku
Opis zdjęć:
1) Domek w Phaplu w typowym dla Solukhumbu stylu
Fajny blogal gratuluję Felipe.
ResponderEliminar-Helena S. ;)