Agra i Fatehpur Sikri: Stolice Imperium Wielkich Mogołów, doskonałość Tadż Mahalu i niepowodzenia na początek podróży
Bilety linii lotniczych Emirates zakupiłem kilka miesięcy temu, na długo zanim dowiedziałem się o pewnym brudnym biznesie Zjednoczonych Emiratów Arabskich, który przyczynia się do strasznego ludobójstwa w Sudanie. Niestety tym razem było już za późno na zmianę, lecz z pewnością następnym razem wybiorę jakieś europejskie linie lotnicze. Czasami zastanawiam się czy kierunek w którym zmierza świat nie sprawi, że niedługo skończą mi się opcje…
Do Delhi poleciałem zatem z przesiadką w Dubaju - mieście, które znajduje się daleko poza moją listą miejsc, które chciałbym w życiu odwiedzić. Już na długo przed zapoznaniem się z rolą Emiratów w zbrodniach popełnianych w Sudanie powinienem trzymać się z daleka od tego kraju, jednak chwilowo atrakcyjna cena lotów zamgliła mój umysł. Czytałem i widziałem wystarczająco na temat Emiratów, aby zbojkotować ten kraj. Wiedziałem choćby o niewolniczej pracy tysięcy imigrantów z Afryki i Azji, którzy budują tamtejszy dobrobyt, praktycznie nie czerpiąc z niego korzyści. Zdawałem sobie też sprawę z zerowego poszanowania dla ekologii i praw zwierząt w tym kraju. Zawsze szokował i odrzucał mnie wizerunek raju dla bogaczy z całego świata, w którym odbywają się ekskluzywne imprezy. Dubaj często reklamuje się z użyciem scen z drogich barów i klubów nocnych ze ich młodą, piękną i skąpo odzianą klientelą. Tego rodzaju PR nie pasuje mi do realiów autokratycznej monarchii z prawem szariatu i brakiem podstawowej wolności. Taki koktajl neoliberalnego kapitalizmu i totalitarnego fundamentalizmu jest dla mnie mocno niestrawny. Monarchia eksploatująca niewolniczą siłę roboczą to nie jest miejsce, które chciałbym legitymizować i promować moją obecnością.
Na szczęście moja przesiadka w Dubaju ograniczyła się do zaledwie kilku godzin na lotnisku, po czym poleciałem dalej do Delhi, gdzie nad ranem powitał mnie znajoma woń zimowego powietrza tej części Indii - zapach gęstego, toksycznego smogu. Bez cienia wątpliwości wdychałem do płuc dym z milionów przestarzałych delhijskich pojazdów, tysięcy fabryk i zakładów spalających paliwa kopalne oraz spalanych resztek jesiennych zbiorów na polach otaczających stolicę Indii. Listopad to dobry czas na odwiedzenie Indii Północnych jeśli zapomnimy o tych absurdalnych poziomach zanieczyszczenia powietrza. Temperatura powietrza jest przyjemna, w związku z czym można miło spędzić czas na pustyni Thar w Radżastanie i Gudźarat lub gdziekolwiek na terenach Niziny Gangesu, niezwykle gorącej latem. Niestety o toksycznym powietrzu nie sposób zapomnieć gdyż daje o sobie znać w bardzo natrętny sposób, wciskając się do nosa, ust i oczu. W trakcie mojej podróży po Indiach mieszkańcy Delhi organizowali protesty, aby zmusić rząd do podjęcia działań w kierunku zmniejszenia zanieczyszczenia.
Skażone powietrze w stolicy Indii oraz wielu innych miastach kraju wpływa na zdrowie ludzi pod każdym względem: Powoduje między innymi choroby układu oddechowego, układu krążenia i układu nerwowego, w tym przewlekłe i śmiertelne takie jak nowotwory i zawał serca. Tymczasem lokalne władze w Delhi zamiast pomagać robiły wszystko co w ich mocy aby ukryć przed mieszkańcami powagę sytuacji, na przykład spryskując chemikaliami rzekę Jamunę, aby pokazać że nie tworzy się już na niej gęsta piana pochodząca ze ścieków i fabryk. Oprócz tego regularnie spryskiwano wodą powietrze wokół stacji pomiarowych, przez co pokazywały fałszywe wyniki. Najwyraźniej zdrowie mieszkańców nie jest priorytetem administracji rządzonej przez Bharatiya Janata Party premiera Narendry Modiego.
Niestety podróż musiałem odbywać właśnie w tak trudnych warunkach. Po wylądowaniu natychmiast udałem się w stronę dzielnicy Chittaranjan Park, gdzie mieszka mój wujek. Zjadłem śniadanie i odpocząłem po podróży, po czym skierowałem się do salonu operatora telefonii komórkowej w celu zakupienia karty SIM. Niestety po długim oczekiwaniu i kilku nieudanych próbach rejestracji w sieci komórkowej opuściłem salon z pustymi rękoma. Sfrustrowany tym niespodziewanym niepowodzeniem pojechałem metrem do głównej stacji kolejowej, New Delhi, skąd zamierzałem złapać pociąg do Agry. Poprzednio odwiedziłem to miasto 8 lat temu i zobaczyłem jedynie Tadż Mahal, w związku z czym tym razem miałem ochotę nieco lepiej je poznać.
Na olbrzymiej stacji kolejowej New Delhi jak zwykle panował chaos i poruszenie. Pomostami które prowadzą do kilkunastu peronów przemieszczały się tysiące ludzi z bagażami i bez. Niektórzy biegli spiesząc się na pociąg, inni kroczyli bez pośpiechu. Policjanci używali gwizdków aby nadać odpowiedni kierunek tym autentycznym rzekom ludzi. Słuch atakowały dźwięki ludzkiego gwaru, komunikatów nadawanych bez przerwy przez głośniki stacji, oraz pociągów sygnalizujących przyjazd lub odjazd. Poczułem się nieco przytłoczony tym miejscem, mimo iż nie raz stąd ruszałem w podróż. Wyobrażam sobie jak przerażająco chaotyczne mogłoby się wydać komuś, kto jest tu po raz pierwszy i w ogóle nie zna indyjskich realiów. Niejedna osoba mogłaby się odwrócić na pięcie i wrócić na lotnisko aby złapać samolot powrotny do swojego kraju.
Sytuację pogarszają dziesiątki przeróżnych naciągaczy, którzy prowadzą zagubione osoby, szczególnie obcokrajowców, do prywatnych biur, gdzie przepłacają za bilet. Musiałem najpierw uwolnić się od tych natrętnych pośredników, aby wreszcie dostać się do okienka kasy, które wcale nie było dobrze oznaczone, gdyż nic nie wskazywało na to, że to tutaj można kupić bilet. Napis wspominał jedynie o biletach już zakupionych i odwołanych przejazdach. Bilet udało się kupić, lecz pociąg był opóźniony o około godzinę. Kiedy w końcu przyjechał, było już wpół do 20:00 wieczorem. Po dłuższym postoju ruszyliśmy tylko po to, aby zatrzymać się na kolejną godzinę na następnej stacji jeszcze w Delhi. Nikt niczego nie wiedział - konduktor tylko się uśmiechnął kiedy zapytałem go o przyczynę, tak jakby się zdziwił, że się dziwię. “Przecież to Indie”, powiedział poznany chwilę wcześniej żołnierz w cywilu.
Ruszyliśmy dopiero po 21:00 i, jak się dowiedziałem następnego dnia, opóźnienie było spowodowane potężnym wybuchem samochodu jadącego wśród gęstych korków w okolicach Czerwonego Fortu w Delhi. Eksplozja miała miejsce około godziny 19:00, co pokrywało się w czasie z opóźnionym przyjazdem i odjazdem pociągu z Delhi. Wyobrażam sobie, że cała stolica oraz inne części kraju takie jak Bombaj, musiały być postawione w stanie gotowości, w związku z czym codzienny chaos zamienił się w niecodzienny chaos. Późniejsze śledztwo wyjaśniło że eksplozja, w wyniku którego zginęło kilkanaście osób a kilkadziesiąt zostało rannych, była zamachem bombowym zorganizowanym przez islamskich ekstremistów.
Sathish, żołnierz którego wcześniej poznałem pochodził z południowego stanu Tamil Nadu, lecz służbę odbywał w garnizonie w Agrze, w związku z czym mówił doskonale w hindi. Gdy tylko pociąg ruszył z Delhi, Sathish wyciągnął butelkę rumu i zaprosił mnie oraz innego poznanego pasażera na “degustację”. Uprzejmie odmówiłem i położyłem się na górnej kuszetce aby choć trochę się wyspać. Niespecjalnie miałem ochotę na rozmowę z tymi dwoma patriotycznie nastawionymi mężczyznami wyczuwając różnice ideologiczne. Do Agry dotarliśmy już po 1 w nocy, w związku z czym Sathish zaproponował mi transport do mojego hostelu. Ze stacji odebrał nas żołnierz niższy stopniem, przez co musiał wykonać polecenie mojego nowego kolegi. Mój hostel znajdował się ponad 6 kilometrów od stacji lecz drogi o tej godzinie był całkowicie puste, przez co już wkrótce zameldowałem się na recepcji i mogłem się wyspać po podróży.
Pasmo rozczarowań w sercu Imperium Wielkich Mogołów
W Agrze spędziłem w sumie pięć pełnych dni, co nie było w moich planach, lecz niestety okazało się konieczne. Pierwszy dzień niemal całkowicie poświęciłem na ostatecznie nieudane próby załatwienia sobie karty SIM. Okazało się, że jako posiadacz karty OCI (Overseas Citizen of India czyli obywatel kraju z rezydencją za granicą) nie mam prawa do telefonu na kartę gdyż system firmy Airtel wymaga wczytania danych z wizy lub karty Aadhar, którą posiada znakomita większość obywateli i rezydentów Indii. Jako że nie posiadałem ani jednej ani drugiej, gdyż nie przebywałem w Indiach jako turysta z wizą ani też jako rezydent kraju, nie spełniałem warunków aby zostać klientem. Zastanawiam się czy nie jest to celowa polityka indyjskiego rządu, który z dużą podejrzliwością patrzy na swoich emigrantów, nierzadko negatywnie nastawionych do partii BJP i premiera Narendry Modiego. W końcu kartę musiał załatwić dla mnie wujek w Delhi, po czym wysłał mi ją pocztą do Agry, w związku z czym musiałem przedłużyć mój pobyt w tym mieście o kilka dni.
Na początku nie byłem z tego wcale zadowolony, lecz w końcu okazało się to nie najgorszym pomysłem gdyż okolice Agry są niezwykle ciekawe. Dzisiaj to miasto ma podobną liczbę mieszkańców co Barcelona lub Warszawa - ponad półtora miliona osób, przez co jest typową indyjską metropolią ze swoim głośnym i gęstym ruchem ulicznym i szalonym, niekontrolowanym budownictwem. Nowe miasto nie ma w zasadzie nic ciekawego do zaoferowania, lecz w jego siatkę wplecione są pozostałości ze złotej ery Agry - XVI i XVII wieku, kiedy to stanowiła centrum zarządzania olbrzymim i niewyobrażalnie bogatym Imperium Wielkich Mogołów. Jeszcze w XVI wieku pierwszy władca imperium, Babur (1483 - 1530), wybudował w tych okolicach miasto i ogród zwany Aram Bagh. Jednak to dopiero jego wnuk Akbar zwany Wielkim (1542 - 1605) postawił na Agrę jako nowe centrum kultury, sztuki i handlu swojego państwa. To właśnie Akbar - wspaniałomyślny mecenas kultury i twórca synkretycznej religii Din-I-Ilahi przeniósł tu stolicę i wybudował między innymi olbrzymią fortecę znaną dzisiaj jako Agra Fort. Niewystarczająco zadowolony z nowego miasta, Akbar wybudował sobie kolejne - oddalone o 35 kilometrów od Agry Fatehpur Sikri, gdzie na 11 lat osiedlił się wraz ze swoim dworem i rządem, po czym wrócił do Agry. Czasy największej świetności nadeszły jednak wraz z panowaniem jego wnuka, słynnego Szahdżahana (1592 - 1666) czyli w języku perskim “władcy świata”, który po śmierci swojej ukochanej żony Mumtaz wybudował jej najpiękniejsze możliwe mauzoleum - osławiony Tadż Mahal.
Zmierzch złotej ery nastąpił wraz z przeniesieniem stolicy do Delhi jeszcze przez samego Szahdżahana, który założył tam kolejne miasto - Szachdżahanabad, dzisiaj stanowiące stare miasto Delhi. Jeszcze później upadające już imperium utraciło kontrolę nad Agrą na rzecz nowych regionalnych potęg takich jak lokalne państwo Dżatów i ambitne w swoich podbojach imperium Marathów z Maharasztry. Jeszcze później w czasach Indii Brytyjskich Agra znacznie straciła na ważności, stając się jedynie prowincjonalnym miastem, choć wciąż stanowiła stolicę prowincji północno-zachodnich. Dzisiaj ma co prawda populację 1,5 miliona osób, lecz żyje w dużej mierze ze swojej imperialnej przeszłości. Agra jest co prawda miastem uprzemysłowionym, lecz spora część jej mieszkańców znajduje zatrudnienie w turystyce. Im bliżej Tadż Mahalu tym więcej jest tu hoteli, hosteli, pensjonatów, restauracji i sklepów z pamiątkami.
Podobnie jak w Delhi, tutaj również nijaka i często kiczowata nowoczesność pochłonęła i otoczyła dawne miasto, jego pałace, forty i grobowce. Nowe Indie pod wodzą hinduskich nacjonalistów mają trudną relację z tymi pozostałościami po imperium muzułmańskich władców, którzy budowali w stylu indo-islamskim, inspirowanym w dużej mierze architekturą arabską i perską. Promowanie tych zabytków jest w końcu niekompatybilne z wizją przeszłości i przyszłości zwolenników idei hindutwy, czyli hinduizacji kraju, mimo iż przynosi ogromne korzyści finansowe i prestiż. Tadż Mahal i inne wspaniałe budowle wzniesione przez muzułmańskie elity państwa Wielkich Mogołów są istną solą w oku dzisiejszych elit, gdyż zaprzeczają dominującej narracji, która usiłuje przedstawić islamskich cesarzy takich jak Akbar, Szahdżahan i w szczególności Aurangzeb wyłącznie w negatywnym świetle - jako tyranów narzucających islam i niszczących hinduizm. Ta narracja zresztą opiera się w znacznej mierze na niezwykle jednostronnej wizji przeszłości, wszak pomimo etapów pełnych represji i narzucania religii, Wielcy Mogołowie finansowali też budowę hinduskich świątyń i zawierali sojusze z hinduskimi królami, na przykład z Radżputami w zachodnich Indiach. Akbar, dla przykładu, zapraszał do swojego dworu przywódców różnych religii, z którymi prowadził debaty o naturze teologicznej. Zainspirowany tą wymianą perspektyw stworzył własną wiarę opartą na wierzeniach głównie muzułmanów, hindusów i buddystów, którą nazwał Din-I-Ilahi.
Mniej tolerancji i otwartości miał z pewnością ambitny i nieprzejednany Aurangzeb (1618 - 1707), który nakazał zniszczenie wielu świątyń, w tym jednej z najważniejszych dla hinduizmu świątyni w Varanasi. Dziś dla hinduskiej prawicy to właśnie ten ostatni istotny władca imperium stanowi symbol islamskiego tyrana usiłującego wykorzenić hinduizm z Indii. Jednak nawet Aurangzeb, którego dziś nazwalibyśmy zapewne fundamentalistą, odbudował niektóre ze świątyń i finansował budowę nowych na terenach kontrolowanych przez jego hinduskich sojuszników. Głębsza analiza historii zawsze pokazuje jej niezwykłą złożoność, którą nacjonalistyczne mity celowo pomijają. Niestety tego rodzaju propaganda rozpowszechniana przez hinduskich nacjonalistów zaczyna kiełkować w umysłach wielu osób, o czym świadczy wiele rozmów jakie odbyłem w Indiach. Po przyjeździe do Agry dowiedziałem się o bombie, która wybuchła w Delhi. Młody i wykształcony właściciel hostelu od początku założył, że był to atak islamskich terrorystów, którzy według niego “zostali zmanipulowani przez swoje święte księgi”. Miał oczywiście rację co do winowajców, lecz założenie że jedynie islamskie święte księgi mają potencjał sprowadzenia wiernych na drogę fundamentalizmu i nienawiści wydało mi się bardzo jednostronne, pomijając fakt, że to nie księgi ale fanatyczne ich interpretacje promowane przez pewne środowiska nakłaniają muzułmanów do użycia przemocy.
W innej rozmowie żona właściciela hostelu stwierdziła, iż Nepal był kiedyś częścią Indii, co jest oczywistą nieprawdą. Tego rodzaju wierzenia wywodzą się często z imperialistycznej idei Akhand Bharat, czyli Wielkich Indii, poszerzonych o takie kraje jak Afganistan, Pakistan, Nepal, Bhutan, Tybet, Sri Lanka i Maldiwy. Nawet jeśli ktoś nie jest politycznie świadomy tej idei, pewne nacjonalistyczne mity dotyczące imperiów w przeszłości, a zwłaszcza Imperium Maurjów (320 - 185 p.n.e.) są dość mocno rozpowszechnione w społeczeństwie. Maurjowie w szczytowym momencie swojego imperium faktycznie podbili część dzisiejszego Afganistanu, lecz nigdy nie zdobyli Indii Południowych, Sri Lanki, Maldiwów, Tybetu lub dzisiejszego Bhutanu. Z kolei Nepal jako państwo zdominowane przez naród gurkhów narodził się dopiero w połowie XVIII wieku. Dwa tysiące lat wcześniej Maurjowie rządzili jedynie południową częścią dzisiejszego Nepalu - niziną Teraj. W późniejszych czasach różne indyjskie państwa terytorialnie nakładały się na południową część współczesnego Nepalu, a nawet dolinę Katmandu. W przeciwieństwie do Indii górskie regiony, które później weszły w skład Nepalu uchroniły się przed inwazjami muzułmańskich władców, którzy stworzyli swoje państwa w Indiach północnych. Jeszcze później Brytyjczykom nie udało się skolonizować młodego państwa gurkhów mimo wielu konfliktów. Podsumowując: Stwierdzenie, że Nepal należał kiedyś do Indii jest po prostu wymysłem wyobraźni indyjskich imperialistów, którzy niestety zarazili swoją wizją sporą część społeczeństwa.
Pomijając tego rodzaju spory, czas w Agrze nie był dla mnie łatwy, ponieważ spędziłem tu znacznie więcej czasu niż zamierzałem, w związku z czym musiałem zrezygnować z części dalszego planu podróży. Wujek w Delhi zorganizował dla mnie kartę SIM i wysłał ją do mnie kurierem, przez co nie mogłem się ruszyć z hostelu dopóki nie dotarła przesyłka. Agra z pewnością zasługuje na nawet trzy dni aby zwiedzić tutejsze zabytki, lecz pięć lub sześć to jednak zbyt dużo. Przez przynajmniej dwa dni nie miałem już co robić i nudziłem się w hostelu. Nie miałem zbytnio ochoty wracać do miejsc, które już odwiedziłem więc siedziałem przy recepcji hotelu z laptopem i książką całymi godzinami pisząc i czytając. Oprócz tego spotkało mnie jeszcze poważniejsze niepowodzenie, którego długo nie potrafiłem zapomnieć. W wyniku lekkomyślnego pozostawiania bagażu na widoku w pokoju, okradziono mnie z ponad połowy budżetu na ten pierwszy etap podróży, co było dla mnie dotkliwym ciosem. Z plecaka zniknęło mi około 150-200 euro - kwota wystarczająco duża, aby w Indiach podróżować przez 2-3 tygodnie. Natychmiast kupiłem sobie kłódkę i zacząłem zamykać plecak i wszelkie wartościowe rzeczy w szafce. Miałem pewne podejrzenia co do autorów kradzieży, lecz udowodnienie tego byłoby niezwykle trudne, wobec czego nie podjąłem żadnych działań w tym kierunku.
Całe szczęście wciąż miałem sporo pieniędzy w portfelu, a reszta mojego budżetu na pozostałe etapy podróży została u mojego wujka w Delhi. Przez kilka godzin byłem zły na siebie i markotny, jednak w końcu pogodziłem się z tą stratą i doszedłem do wniosku, że mogło być znacznie gorzej. Była to dla mnie nauczka, aby następnym razem bardziej uważać. Wożenie ze sobą dużych ilości pieniędzy w gotówce jest zawsze ryzykowne, niezależnie od miejsca. Podczas poprzedniej długiej podróży po Indiach miałem indyjskie konto bankowe i płaciłem z niego za pomocą telefonu, więc moje pieniądze były dość bezpieczne. Tym razem jednak na sześć tygodni nie opłacało mi się otwierać konta i polegałem całkowicie na gotówce. Hostele i środki transportu są miejscami o zwiększonym ryzyku kradzieży, więc najlepiej jest zachować ostrożność.
Nic nie jest doskonałe... oprócz Tadż Mahalu!
Mimo tych niepowodzeń na samym początku podróży przynajmniej dwa dni w Agrze okazały się pełne niezapomnianych wrażeń. Drugiego dnia odwiedziłem czerwony fort (Agra Fort), zbudowany przez Akbara z czerwonego piaskowca, oraz rozbudowany w dużym stopniu przez jego syna Dżahangira i wnuka Szachdżahana. Dzisiaj można odwiedzić zaledwie niewielką część tej olbrzymiej fortecy, która jest wystarczająco duża, aby spędzić parę godzin zwiedzając jej wspaniałe pałace, meczety i ogrody. Architektura władców imperium Wielkich Mogołów jest pełna wykwintnych zdobień i drogich materiałów takich jak marmur, które świadczą o jego wielkim bogactwie. Niektórzy historycy podają, iż produkt krajowy brutto państwa stanowił prawie jedną czwartą światowego w 1600 roku, czyli pod koniec życia Akbara. Około 350 lat później Indie były już zrujnowanego gospodarczo i społecznie, a znaczna część populacji żyła w skrajnej nędzy. Co takiego mogło doprowadzić do podobnej degrengolady? Odpowiedź jest chyba oczywista…
Dzień po zwiedzeniu fortu umówiłem się ze znajomą z Hiszpanii Sofią przed Tadż Mahal - olbrzymim mauzoleum wybudowanym dla zmarłej żony Szachdżahana, Mumtaz Mahal, które znane jest jako jeden z siedmiu cudów świata. Poprzednio byłem tu w 2017 roku i zrobił na mnie olśniewające wrażenie. Widok jego białych, marmurowych ścian, kopuł i minaretów zapewne znany jest wielu osobom na całym świecie. Tadż wygląda wspaniale na zdjęciach ale obrazy nie oddają do końca piękna jego ogrodów oraz budownictwa inspirowanego głosem bezgranicznej miłości władcy imperium.
Już jego pierwszy widok z wnętrza portalu wejściowego Tadż robi niezwykłe wrażenie, a potem jest coraz lepiej. Z portalu wchodzi się do pokaźnych rozmiarów ogrodu pełnego przeróżnych indyjskich drzew, kwiatów i fontann. Kompleks Tadż Mahal zaskakuje idealną symetrią, którą widać już we wczesnych konstrukcjach z czasów dynastii Wielkich Mogołów takich jak grobowiec Humajuna w Delhi. Z bliska można podziwiać wspaniałe mozaiki i rzeźby roślin i drzew wtłoczonych w marmur ścian i podłóg. Do tego celu użyto rozmaitych drogich kamieni, wspólnie tworzących kształty kwiatów i tekstów z Koranu. Wszystkie zdobienia są niezwykle wyważone w stylistyce i ilości, przez co nie przytłaczają. Całokształt tego ponadczasowego symbolu miłości jest doskonały w swojej formie i treści, w związku z czym warto wytrzymać tłumy ludzi, które tu ciągną codziennie od wschodu do zachodu słońca.
Bardzo cieszyłem się z faktu, że nasz przewodnik Ahmed był muzułmaninem, a więc wywodził się ze społeczności, która mogła w pełni identyfikować się z tym miejscem oraz opowiadać dość obiektywnie o czasach Imperium Wielkich Mogołów. Młody i atletycznie zbudowany Ahmed bardzo dobrze mówił po angielsku i z pasją relacjonował nam historię Tadż Mahalu i zwracał uwagę na detale w architekturze, których większość turystów nie zauważała. Był przy tym bardzo opiekuńczy i wyrozumiały wobec różnic kulturowych. Nie brakowało mu też poczucia humoru, w związku z czym nasza wizyta, trwająca około półtorej godziny, była prawdziwą przyjemnością. Pożegnaliśmy się z Ahmedem, po czym wróciłem do hostelu przebrać się i zjeść obiad. Następnie wraz z Sofią wybrałem się do oddalonego o 35 kilometrów miasteczka Fatehpur Sikri.
Ruiny miasta niegdyś będącego stolicą olbrzymiego imperium oraz jego piątkowy meczet czyli Jama Masjid wybudowane przez cesarza Akbara są na tyle ważną pozostałością po minionych epokach, że znalazły się na liście światowego dziedzictwa UNESCO. Fatehpur Sikri bierze swoją nazwę od wcześniej istniejącej tutaj wsi Sikri, natomiast Fatehpur oznacza “Miasto zwycięstwa”, co nawiązuje do triumfalnej kampanii Akbara przeciwko Sułtanatowi Gudźarat. Już poprzednicy Akbara Babur i Humajun zwrócili uwagę na potencjał tego miejsca, zlecając pierwsze projekty takie jak ogród zwycięstwa, upamiętniający zwycięstwo Babura nad władcą Mewaru. Akbar poszedł jednak o kilka kroków dalej i przeniósł tu stolicę, aby uciec od zgiełku Agry i przybliżyć swój dwór do siedziby sufickiego świętego Salima Chishtiego, którego grób do tej pory stoi wewnątrz meczetu Jama Masjid. Ten uważany za najbardziej wspaniałomyślnego z Wielkich Mogołów władca wrócił jednak do Agry zaledwie 14 lat później. Fatehpur Sikri zostało opuszczone i wystawione na działanie czasu i żywiołów. Dziś jego pozostałości są dosyć dobrze zachowane dzięki wysiłkom zarówno brytyjskich władz kolonialnych jak i rządu indyjskiego.
Zaczęliśmy naszą wizytę od dworu, na który składają się pałace dla rodziny królewskiej i ministrów, a także sale audiencyjne Diwan-i-aam, przeznaczona do wydarzeń publicznych, oraz Diwaan-i-khas do prywatnych spotkań. Oprócz tego między pałacami stał sztuczny staw z czterema pomostami łączącymi się po środku. Dekoracje budynków zostały niezwykle skrupulatnie wyrzeźbione w stylu przywodzącym na myśl zarówno architekturę muzułmańską jak i hinduską. Po krótkiej wizycie w ruinach miasta ruszyliśmy w kierunku czynnego wciąż meczetu Jama Masjid, którego pięknie udekorowana brama otwierała drogę do olbrzymiego placu na środku którego stało niewielkie mauzoleum Sheikha Salima Chishtiego. W przeciwieństwie do niemal pustych i stojących w kamiennej ciszy ruin miasta, na terenie meczetu panował przyjemny gwar rozmów i muzyki płynącej z dargi, czyli niewielkiego mauzoleum mieszczącego grobowiec świętego. Grupka qawwalów, czyli twórców muzyki sufickiej zwanej qawwali, siedziała ze skrzyżowanymi nogami w kilku rzędach i śpiewała hymny na cześć świętego. Muzycy grzecznie poprosili mnie o darowiznę kiedy wchodziliśmy do środka dargi: jednopiętrowego, kwadratowego budynku wewnątrz którego można usiąść aby się pomodlić lub medytować lub po prostu obejść dookoła marmurowy grobowiec widoczny przez ściany wewnętrznego pomieszczenia z ozdobnymi otworami.
Po meczecie oprowadzał nas mężczyzna, który twierdził, że nie chce od nas pieniędzy, lecz wkrótce zaprowadził nas w odosobnione miejsce na rogu placu, gdzie między kolumnami kilka osób sprzedawało przeróżne pamiątki: słonie z kamienia i drewna, podstawki pod herbatę i inne ozdoby. Sofia i ja odmówiliśmy i zaczęliśmy wracać na środek placu, co nie spodobało się naszemu “przewodnikowi”, który skarżył się, że nie okazujemy wdzięczności za jego przysługę. Po tym jak uwolniłem się od nieproszonego dobrodzieja, poszliśmy w kierunku olbrzymiej, 54-metrowej bramy południowej meczetu zwanej Buland Darwaza. Ten niezwykle pięknie zdobiony portal najciekawiej prezentował się od zewnątrz, szczególnie poniżej serii schodów, które do niego prowadzą.
Jednak to atmosfera miejsca bardziej niż piękno budownictwa najmocniej zapisała mi się w pamięci. Nie zapomnę uczucia spokoju w wypełnionych ćwierkaniem ptaków ruinach stolicy Akbara, pełnych pasji hymnów na cześć sufickiego świętego w Jama Masjid oraz rodzin z dziećmi siedzące na placu meczetu, pogrążonych w głębokiej refleksji. Zdecydowanie Fatehpur Sikri stało się jednym z moich ulubionych miejsc w Indiach. Niestety miałem zaledwie nieco ponad godzinę na całą wizytę, ale następnym razem przeznaczę na to miejsce cały dzień. Wróciłem do Agry autobusem, w którym spędziłem całą podróż na rozmowie z dwoma bardzo przyjaznymi muzułmanami z południowego stanu Telangana. Ich podróż do Fatehpur Sikri stanowiła pielgrzymkę, aby zobaczyć dziedzictwo kulturowe z czasów, kiedy islam był religią władców północnych Indii.
Pozostałe dni w Agrze upłynęły mi na niemal bezczynnym czekaniu na kartę SIM i planowaniu dalszej podróży. Mój pierwotny plan był o wiele bardziej ambitny, gdyż zamierzałem pojechać aż do Waranasi i Bodh Gaya w stanie Bihar, znajdującym się o prawie tysiąc kilometrów na wschód. Niestety ze względu na ograniczony czas zdecydowałem się pojechać jedynie do Khajuraho, skąd zamierzałem już wrócić do Delhi z postojem w miasteczku Orchha. Każdy dzień oczekiwania dłużył mi się niemiłosiernie. Czułem się sfrustrowany niepewnością i zły na siebie z powodu ukradzionych mi wcześniej pieniędzy. Na domiar złego nocą pogryzły mnie jakieś insekty - prawdopodobnie pluskwy, gdyż całe ciało miałem pokryte w strasznie swędzących ukąszeniach. Hostel mimo dobrych opinii na portalu Booking nie był wcale czysty. Zdecydowałem, że przez resztę podróży będę wynajmował pokój z łazienką i nie wrócę do hosteli z wyjątkiem Katmandu, gdzie mam sprawdzone miejsce.
Z drugiej strony spożytkowałem czas w hostelu na nawiązanie kontaktów z innymi gośćmi. Poznałem między innymi Stephanie z Hondurasu, która przez kilkanaście lat mieszkała w Stanach Zjednoczonych, kraju w którym nie do końca się odnalazła mimo iż doskonale mówiła po angielsku i znała kulturę. Stephanie przez wiele lat pracowała tam z dziećmi jako terapeutka, po czym na krótko wróciła do kraju pochodzenia, gdzie również nie wpasowała się w kontekst społeczny. Wobec tego postanowiła wybrać się w podróż na drugi koniec świata - do Indii, jak wiele innych osób zagubionych w krajach globalnej północy. Od dwóch lat podróżowała po Azji pracując zdalnie. Kilka razy była już w Indiach i miała przyjaciół w stanie Gudźarat, dokąd zamierzała się wybrać z Agry.
Poznałem też parę bardzo sympatycznych podróżników z Francji - Claire i Raphaela, którzy na co dzień pracują w hotelu na południu swojego kraju w trakcie sezonu turystycznego, który pozwala im zaoszczędzić pieniądze na podróże zimą. Claire i Raphael mieszkali kiedyś w Australii, gdzie nauczyli się płynnie mówić po angielsku, natomiast dzięki wielomiesięcznej podróży po Ameryce Łacińskiej również doskonale znali hiszpański. Akcent i słownictwo którego używali były fascynującą mieszanką wszystkich dialektów, z którymi zetknęli się w drodze. Ostatniego dnia spotkałem też dwie dziewczyny z Hiszpanii, które niedawno przyjechały do Agry z Riszikeszu, gdzie zrobiły miesięczny kurs jogi. Aina pochodziła z Majorki i pracowała jako nauczycielka, natomiast Tara wychowała się w Kantabrii i pracowała jako barmanka na Ibizie w sezonie turystycznym, a zimą podróżowała, podobnie jak Claire i Raphael. Dobre towarzystwo sprawiło, że szybciej przetrawiłem moją frustrację. Po pięciu dniach w Agrze miał też wreszcie nadejść czas na dalszą podróż.
Comentarios
Publicar un comentario