Trek przez trzy wysokie przełęcze Everestu - Dzień 2: Droga z Phaplu do Tham Danda

Wstajemy o czwartej rano i w tym samym składzie co wczoraj wsiadamy już do dwóch pikapów Mahindra Bolero, którymi ruszamy pod górę. Po około godzinie czasu docieramy do najwyższego punktu dzisiejszego przejazdu, które Nepalczycy nazywają Selguri. Jesteśmy na ponad 2900 metrów nad poziomem morza i przed nami roztacza się przepiękna panorama wysokich Himalajów więc zatrzymujemy się na kilka minut cyknąć kilka fotek. W oddali widać między innymi ośmiotysięczniki Sagarmathę (Everest), Lhotse i Makalu, choć szczyty te są na tyle daleko, iż trudno jest je odróżnić od pozostałych. Rozpoznaję jedynie Sagarmathę, schowaną za przypominający szereg ostrych zębów lub płot Nuptse.

Balkrishna nie rozstaje się ze swoim aparatem. Robi zdjęcia i kręci filmiki z takim entuzjazmem, że trudno jest sobie wyobrazić że jest przewodnikiem a nie turystą, który po raz pierwszy widzi Himalaje. Również jego lekko kołyszący się na boki sposób chodzenia nie wskazuje na to, że prowadzi wycieczki po górach. Jednak już na następny dzień okaże się, że ocenianie tego człowieka po pierwszych wrażeniach byłoby niezwykle pochopne.

W stronę Tham Danda jadą jedynie nasze dwa pojazdy, w przeciwnym kierunku również nie ma praktycznie ruchu. W tym samym czasie nad nami przelatuje samolot za samolotem: praktycznie co pięć minut widzimy lot w stronę Lukli lub z Lukli w stronę Ramechhap, o kilka godzin jazdy od Katmandu. Ostatnio to z tego lotniska startują loty do Solukhumbu, podobno z powodu przeciążenia głównego portu lotniczego w Katmandu.

Droga jest dzisiaj piaszczysto-kamienista i pełna dziur, przez co samochodami mocno trzęsie. W pewnym momencie, przejeżdżając między stertami kamieni, nasz kierowca musiał najechać na jakiś ostry kant kamienia, gdyż z hukiem pęka opona. Zmiana koła nie zajmuje jednak zbyt wiele czasu i wkrótce jedziemy dalej.

Po kilku godzinach dojeżdżamy do Adheri, gdzie jemy wczesny obiad - jest dopiero po 11:00, ale w górach je się obiad nie według naszej rutyny lecz wtedy, kiedy jedzenie jest dostępne. Jeśli o 11:00 docieramy do wioski, a przez następnych kilka godzin nie ma niczego na trasie, trzeba jeść o 11:00.

Za Adheri musimy przekroczyć most wiszący i wsiąść w inny pojazd, ponieważ główny most łączący Adheri z drugą stroną doliny jest akurat w budowie. Po Adheri samochody pną się cały czas w górę. Powoli zostawiamy daleko w dole rzekę Dudh Koshi, czyli po nepalsku “rzekę mleka”, która jest znana jako najwyżej położona na świecie rzeka. Jej bystry nurt będziemy jednak widzieli nie raz w trakcie wędrówki, gdyż spływa ona z najwyższych partii górskich regionu Solukhumbu.

Dojeżdżamy do Tham Danda wczesnym popołudniem i wysiadamy z samochodów aby kontynuować na piechotę do miejscowości Paia - naszego celu na dzisiaj. Tham Danda okazuje się niewielką wioską złożoną z kilku hotelików z jedzeniem i pokojami wzdłuż nowo powstałej drogi. Doskonale widać, że skalna ściana nad drogą była drążona całkiem niedawno. Również rzadka roślinność i połamane drzewa poniżej drogi wskazują, że potężne lawiny kamieni spustoszyły te stoki w niedalekiej przeszłości. Nieco później odkryjemy też jaką metodą Nepalczycy drążą górski stok, żeby zrobić miejsce na jej budowę.

Tuż za Tham Danda droga zamienia się w kamienistą ścieżkę, która prowadzi na przemian w dół i w górę. Tak naprawdę już teraz zaczynamy lekki trek, którego niski stopień trudności komplikuje błoto wymieszane z odchodami mułów wykorzystywanych do noszenia towaru do Lukli i innych miejscowości powyżej. Już wkrótce doganiamy pierwszą grupę około piętnastu zwierząt niosących ciężkie, metalowe butle z gazem. Idą pokornie, ponaglane przez swojego ludzkiego poganiacza. Niektóre z nich wyglądają na dość wiekowe, co zdradza zwłaszcza umaszczenie sierści.

Muły w Himalajach spędzają całe życie nosząc ciężkie towary krętymi i stromymi ścieżkami. Bez ich ciężkiej, niewolniczej pracy normalne funkcjonowanie wiosek takich jak Lukla czy Namche nie byłoby możliwe. Na grzbietach mułów do tych miejsc docierają między innymi butle z gazem, worki z cementem do budowy i napraw domów i dostawy jedzenia między innymi z Katmandu. Bez gazu nie można tam ugotować jedzenia czy też wziąć gorącego prysznica. Czy zatem usprawiedliwiam zniewolenie mułów? Absolutnie nie, ale bardziej sprawiedliwe alternatywy wciąż nie są w stanie zapewnić takiej przepustowości, w związku z czym eksploatuje się te silne i pokorne hybrydy konia i osła.

Oprócz zwierząt bardzo wiele towarów wnoszą też ludzcy tragarze, o czym jeszcze będę pisał. Wygląda na to, że w dzisiejszych czasach samowystarczalność jest praktycznie niemożliwa w wysokich Himalajach. Zapewne jeszcze do niedawna Szerpowie żyli od pokoleń w izolacji od świata zewnętrznego, ale dzisiaj potrzebują prądu, gazu, internetu i materiałów do konstrukcji domów czy mostów. Utrzymanie tego nowoczesnego życia ma swój koszt w postaci niewolniczej pracy zwierząt takich jak muły i jaki, oraz prawie niewolniczej pracy mocno eksploatowanych i kiepsko opłacanych tragarzy,

Po około półtorej godziny treku błotnisto-kamienistą ścieżką docieramy do pierwszych domów we wsi Paia. W tym momencie powietrze rozdziera potężny wybuch, po którym słyszymy odgłosy lawiny kamieni. Źródło dźwięku jest po drugiej stronie doliny, gdzie trwają prace nad przedłużeniem drogi z Tham Danda do Paia. Okazuje się, że przy budowie drogi wykutej w górskim stoku używa się tutaj dynamitu. Co jakiś czas wysadza się fragment góry i z pomocą koparki poszerza się i utwardza drogę. Pełen obraz dewastacji jaką wywołują lawiny kamieni spadające w głąb doliny zobaczymy dopiero w drodze powrotnej.

Po tym niespodziewanym zakłóceniu, powraca cisza, którą od czasu do czasu przerywa jedynie odgłos silnika samolotu nadlatującego od strony Katmandu. Niewielkie awionetki znikają jedna za drugą między górami wlatując w dolinę rzeki Dudh Koshi, gdzie chwilę później lądują na słynnym lotnisku w Lukli. Poza obserwowaniem samolotów nie znajduję innej rozrywki w Paia, gdzie jesteśmy późnym popołudniem. Na szczęście w towarzystwie Alana, Melanie, Dirka i Balkrishny całkiem miło spędzamy czas w jadalni naszego hoteliku, gdzie oprócz nas siedzi tylko grupa około pięciu starszych osób z Nowej Zelandii w drodze do Everest base camp (EBC). Balkrishna mówi mi, że dopiero za Luklą na trasie do base camp robi się nieco tłoczno, ale jako że jest już po sezonie trekkingowym, prawdopodobnie nie napotkamy po drodze tłumów.

W Paia warunki są już bardzo podstawowe. W pokojach nie ma gniazdek, a nawet gdyby były to nie moglibyśmy z nich skorzystać ponieważ dzisiaj nie ma elektryczności. Światło jest tylko w jadalni, zasilanej przy pomocy zewnętrznego generatora. Proszę właścicieli o gorący prysznic, który tutaj kosztuje 350 rupii (około 2,50 euro). Od tej pory gorący prysznic będzie dla mnie coraz kosztowniejszym luksusem.

Kładziemy się spać wcześnie, jako że właściciele zamykają jadalnię około 21:00. Jutro rano mamy zacząć marsz w kierunku Phakding.


Link do tekstu o pierwszym i trzecim dniu treku.

Opis zdjęć:

1) Numbur (6958 metrów)

2) Druga z lewej to Sagarmatha (Everest, 8848 metrów)

3) Kilka grup mułów oraz tragarzy i trekkerów

4) Dom w Adheri, między Phaplu a Tham Danda

Comentarios

Entradas populares de este blog

Język kataloński w teorii i praktyce

Katalończycy tłumaczą: Skąd ten separatyzm?

Podatki Leo Messiego - Kto stoi za oskarżeniem?

Diada 2014: V jak "votar". Katalonia chce głosować.

Bye Bye Barcelona - Dokument o turystyce masowej w Barcelonie

Nerwowa cisza przed burzą: Referendum 1-O w Katalonii

Festa Major de Gràcia - święto Gràcii

Dzień hiszpańskości w stolicy Katalonii

Some Indian movies on women's rights

Walencja: Wizyta u kuzynów z południa