Trek przez trzy wysokie przełęcze Everestu - Dzień 10: Trek z Lobuche do Everest Base Camp

Budzę się w środku nocy gdyż trudno jest mi oddychać. Przez około godzinę próbuję uspokoić oddech, za szybki i płytki lub zbyt wolny i głęboki. Przypominam sobie wtedy, że wioska Lobuche, gdzie akurat nocuję, leży na 4950 metrów nad poziomem morza. W końcu udaje mi się zasnąć, aby obudzić się o szóstej, pozbierać rzeczy wyłożone poprzedniego wieczoru na podłodze mojego niewielkiego pokoju i zejść do jadalni na śniadanie.

O godzinie siódmej wychodzimy w kierunku północnym, do Gorakshep, która jest ostatnią osadą przed Everest Base Camp (EBC). Szlak prowadzi wzdłuż wału moreny bocznej lodowca Khumbu, w zagłębieniu między wałem a górskimi stokami po naszej lewej stronie. Dzisiaj towarzyszy nam całkiem sporo ludzi, ponieważ jesteśmy już na trasie do Everest Base Camp, celu najpopularniejszego treku w Nepalu. Ten poranny odcinek trasy pnie się dosyć łagodnie pod górę i jest przyjemną odmianą po ostatnich trzech męczących dniach.

Kwadrans po dziewiątej docieramy do Gorakshep, położonym na wysokości 5100 metrów. Będzie to najwyższy nocleg na naszej trasie. Balkrishna i ja zostawiamy rzeczy w naszych małych pokoikach, chyba jeszcze mniejszych niż w Lobuche, i ruszamy w stronę Everest Base Camp jeszcze przed dziesiątą.

Wędrówka do słynnego obozowiska-bazy dla ekspedycji na Everest jest zdecydowanie trudniejsza niż poranna z Lobuche do Gorakshep, głównie ze względu na zróżnicowany teren. W pewnym momencie wspinamy się kilkadziesiąt metrów pod górę, aby następnie zejść do głębokiego parowu, którym przepływa rwący strumień. Przechodzimy nad strumieniem po sporych głazach i kamieniach, a potem znowu pniemy się pod górkę aż dochodzimy do skraju moreny bocznej lodowca.

Przed nami roztaczają się widoki pustkowia, jakim jest lodowiec Khumbu - kilometry materiału, który przetransportował lodowiec, głównie kamieni, piasku, śniegu i lodu. Jest to najwyżej położony lodowiec na świecie, który ciągnie się od wysokości 7600 metrów pod szczytami Everestu, Lhotse i Nuptse, aż do końca na 4900 metrów. Po drugiej stronie doliny, wysoko nad nami, spogląda na nas jeden ze szczytów Nuptse (7861 m n.p.m.), w całości pokryty lodem. 

Przed nami widać już w oddali kolorowe namioty obozowiska, położonego na samym lodowcu. Dalej na północ, tuż za obozowiskiem wznoszą się góry oddzielające Nepal od Tybetu, z których wszystkie przekraczają wysokość sześciu tysięcy metrów, a często nawet siedmiu. Wyraźnie widać przełęcz Lho La, na sześciu tysiącach, która prowadzi do Tybetu. Po naszej lewej stronie mamy górę Kala Patthar (5600 m n.p.m.), na którą mamy się wspiąć jutro rano. Z kolei nad Kala Patthar czuwa majestatyczny szczyt Pumori (7161 m n.p.m.).

Na trasie mijamy dziś prawie tyle samo turystów co tragarzy, z których niektórzy dźwigają ciężary wyglądające na niemożliwe do podniesienia z ziemi. Jeden z nich niesie na plecach trzy butle gazowe, dwie skrzynie i plecak, inny ugina się pod brzemieniem sześciu grubych materacy, ale mimo to podąża bez przerwy na odpoczynek z base camp w kierunku południowym. Ciekaw jestem w jakim stanie są stawy i plecy tragarzy po pięciu lub dziesięciu latach takiej pracy i co dzieje się z nimi w przypadku kontuzji. Nie sądzę, żeby rząd Nepalu wypłacał rentę takim nieszczęśnikom i ich rodzinom.

To już dziesiąty dzień w drodze i trzeci z rzędu z poczuciem dużego zmęczenia trekiem, chyba bardziej psychicznego niż fizycznego. Zamiast entuzjazmu i motywacji po prostu zaciskam zęby i przymuszam się do dalszej drogi ponieważ zwyczajnie nie mam innego wyboru. Wszystko w Himalajach znajduje się dalej niż się wydaje na pierwszy rzut oka. Everest Base Camp jest widoczny godzinę zanim docieramy na miejsce, a w międzyczasie musimy jeszcze kilka razy zejść i ponownie wspiąć się na wał lodowca kamienistą drogą. Dzisiaj jestem niewdzięcznym, lekko narzekającym kompanem dla Balkrishny, ale nic na to nie poradzę. Całe szczęście niesamowite widoki lodowca i otaczających nas gór rekompensują mi ten wielki wysiłek.

Docieramy na miejsce o wpół do dwunastej, po zaledwie godzinie i czterdziestu minutach, co jest całkiem niezłym wynikiem, mimo niezbyt szybkiego tempa marszu. Obozowisko znajduje się na 5340 metrach i jest zbiorem kilkudziesięciu lub ponad stu różnorakich namiotów rozrzuconych po całkiem sporym, płaskim obszarze lodowca pełnym zagłębień w terenie i oczek wodnych. Pierwsze namioty są oddalone może o dwieście czy trzysta metrów od ostatnich. Niektóre są niewielkie, inne spore i wieloosobowe. Kilka z nich przypomina kształtem iglo. Nie brakuje paneli słonecznych i anten służących do komunikacji ze światem. Po obozowisku kręcą się himalaiści oraz trekerzy, którzy przyszli tu tylko zobaczyć to słynne miejsce i nie zostają na noc.

Zatrzymujemy się niedaleko dużego głazu z napisem “Everest Base Camp”, przy którym wszyscy robią sobie zdjęcia. Prawie wszyscy docierają na to miejsce z uczuciem ulgi i radości. Niektórzy wyciągają flagi swoich krajów i pozują z nimi do zdjęć, inni uwieczniają osiągnięcie siedząc na głazie. Mój entuzjazm jest nieporównywalnie mniejszy, być może dlatego, że to nie EBC jest celem naszego treku. Według planu dzisiejsza wycieczka jest jedynie krótką dygresją od głównego tematu - treku przez trzy przełęcze. Cieszę się oczywiście z tego osiągnięcia, ale wiem, że mam jeszcze dwie góry i dwie przełęcze do “zdobycia”.

W trakcie spaceru po obozowisku czuję zapach jedzenia dobiegający z niektórych namiotów i zdaję sobie sprawę, że jestem głodny. Rozkładamy się więc niedaleko głazu z napisem “Everest Base Camp” i wyciągamy jedzenie: po raz kolejny ziemniaki, ryż i niewielką ilość warzyw. W wysokich Himalajach nie ma co liczyć na bogatą ofertę gastronomiczną i raczej trzeba się pogodzić z nadmiarem węglowodanów i niedoborem witamin, które uzupełniam codziennie przy pomocy suplementów.

Zanim dotarliśmy do base camp chmury już zasłoniły otaczające nas góry, a teraz zaczyna jeszcze padać śnieg. Robi się dosyć zimno, a widoki nie są warte naszego dłuższego postoju. Mimo pogarszającej się pogody po drugiej stronie obozowiska co chwilę lądują helikoptery, które dzisiaj widzieliśmy lub słyszeliśmy od samego rana, ponieważ latają do EBC akurat nad lodowcem Khumbu.

Ruszamy w drogę powrotną po zaledwie półgodzinnym postoju. Dzisiaj nie mam szczególnej ochoty na dalsze poznawanie obozowiska, czego później nieco żałuję. Myślę że fajnie byłoby zostać nieco dłużej w miejscu, z którego startują wyprawy na najwyższy szczyt na świecie, aby poznać lepiej jego atmosferę i porozmawiać z ludźmi podejmującymi się tego szalonego przedsięwzięcia.

Wkrótce idziemy z powrotem na południe wałem lodowca. Pewien sporych rozmiarów turysta, prawdopodobnie z Indii lub Pakistanu (mówił w hindi lub urdu), mija nas na grzbiecie konia ze swoim przewodnikiem idącym u boku. Kamienisto-piaszczyste pustkowie jakim jest lodowiec nie wydaje mi się wcale bezpieczne dla tak dużego zwierzęcia z niechcianym pasażerem na grzbiecie. Niestety konie są tutaj zmuszane do pracy nawet w tak trudnych warunkach. Prawie codziennie widzimy jeźdźców gnających na swoich koniach w tym trudnym terenie.

Docieramy z powrotem do Gorakshep o 13:40 i na tym kończymy dzisiejszy trek. Jak zwykle ucinam sobie drzemkę i spędzam parę godzin na czytaniu Śnieżnej pantery Matthiessena. Do jadalni zaglądam dopiero po południu i zastaję ją dosyć pełną. Przy jednym ze stołów siedzi Dirk, który jutro wybiera się w kierunku szczytu Lobuche. Wieczorem dołącza do nas też Christopher ze Stanów Zjednoczonych, który również wybiera się na Lobuche. Spędzamy kilka godzin na rozmowach o treku i podróżach. Christopher rzucił pracę jako mechanik w swoim kraju, aby spełniać marzenia i póki co nie planuje powrotu. Tydzień później będę oglądał Dirka i Christophera w trakcie wspinaczki z linami na Lobuche (6119 m n.p.m.) oraz świętujących zdobycie szczytu na tle niesamowitych widoków.

Przez krótki czas łapię połączenie internetowe w telefonie. Dowiaduję się, że trzy dni temu w Barcelonie świętowano mistrzostwo kraju męskiej drużyny piłkarskiej FC Barcelona, a ja nawet o tym nie wiedziałem. Chętnie wymieniłbym się z kimś refleksjami na temat zakończonego właśnie sezonu, ale szybko tracę połączenie. Wystarcza mi czasu na powiadomienie kilku osób, że żyję i mam się dobrze. W pensjonatach istnieje co prawda opcja wykupienia dostęp do sieci bezprzewodowej lub nabycia karty Everestlink, która również daje dostęp do internetu i sieci komórkowej, ale uważam to za zbędny wydatek. Nabieram pewności, że zdrowo będzie zmierzyć się z moim uzależnieniem od informacji. Później odkryję, że jest to łatwiejsze niż mi się wydawało, podobnie jak niegdyś odstawienie mięsa, nabiału i innych produktów pochodzenia zwierzęcego. Wszyscy możemy zmienić nasze przyzwyczajenia lub zwalczyć uzależnienia.

Mimo wszystko w ostatnich dniach bardzo często myślę o Katmandu, jednym z moich ulubionych miast w Azji Południowej. Ma to chyba związek ze zmęczeniem i izolacją, a dla kogoś tak towarzyskiego jak ja nie jest to łatwe przeżycie. Wręcz marzę nawet o tanim hostelu Shantipur, w którym zawsze się zatrzymuję, i pysznym, wegańskim jedzeniu, które łatwo znaleźć w dzielnicy Thamel. Brakuje mi też smaku zimnego piwa, co później nadrobię z nawiązką po powrocie do stolicy Nepalu.

Coraz częściej pojawiają się też moje zmartwienia związane z niedaleką przyszłością: myślę o poszukiwaniach pracy i mieszkania w Barcelonie, za które będę musiał się wziąć już po zakończeniu treku. Martwi mnie nieodzyskana kaucja za wynajem poprzedniego mieszkania i trudne pertraktacje z jego właścicielką. Do powrotu do mojego normalnego życia w Katalonii brakuje już mniej niż miesiąc czasu. Postanawiam jednak oddalić nieco te myśli i skupić się na niezwykłej przygodzie, o której zawsze marzyłem.

Przede mną jeszcze dziesięć dni treku i drogi powrotnej samochodem. Potem będę się cieszył wegańskim jedzeniem i zimnym piwem oraz szukał pracy i mieszkania, a póki co jest czas na zachwycanie się wysokogórskim krajem Szerpów, którego nie zapomnę do końca życia.

Linki do tekstów o dziewiątym i jedenastym dniu treku.

Opis zdjęć:

1) Widok na lodowiec Khumbu z trasy między Lobuche a Gorakshep

2) Gorakshep

3) Everest Base Camp

4) Everest Base Camp

Więcej zdjęć poniżej:

Mój pokój w Lobuche

Tragarz niosący trzy butle, dwie skrzynie i plecak

Nuptse górujący nad krajobrazem lodowca Khumbu

Od prawej: Nuptse, South Col i przełęcz Lho La, za którą jest już Tybet

Początek trasy z Gorakshep do Everest Base Camp - póki co jest płasko...

Ściana z kamienia, lodu i śniegu - Nuptse

Ściana z kamienia, lodu i śniegu - Nuptse

Everest Base Camp na środku zdjęcia - wciąż o godzinę drogi od nas

Zejście z wału lodowca w kierunku EBC

Tragarz niosący aż sześć materacy...

Lodowiec Khumbu niedaleko Everest Base Camp

Grupa namiotów w Everest Base Camp

Oczywiście, że tak :)


Comentarios

Entradas populares de este blog

Język kataloński w teorii i praktyce

Katalończycy tłumaczą: Skąd ten separatyzm?

Podatki Leo Messiego - Kto stoi za oskarżeniem?

Diada 2014: V jak "votar". Katalonia chce głosować.

Bye Bye Barcelona - Dokument o turystyce masowej w Barcelonie

Nerwowa cisza przed burzą: Referendum 1-O w Katalonii

Festa Major de Gràcia - święto Gràcii

Dzień hiszpańskości w stolicy Katalonii

Some Indian movies on women's rights

Walencja: Wizyta u kuzynów z południa