Trek przez trzy wysokie przełęcze Everestu - Dzień 9: Pierwsza przełęcz - Kongma La (5540 m n.p.m.)
Dzisiaj po raz pierwszy wstajemy naprawdę wcześnie bo już o piątej rano. Na dworze powinno być już jasno, ale do mojego pokoju wpada niewiele światła. Wyglądam przez okno i wszystko rozumiem: cały krajobraz spowija gęsta mgła. Pakuję swoje rzeczy do plecaka i ubieram się w najcieplejsze ubrania jakie mam, w tym puchową kurtkę, którą pożyczyłem od biura podróży Nepal Wilderness, kalesony termoaktywne i spodnie goretexowe. O wpół do szóstej jemy śniadanie - kolejny dzień z rzędu chleb tybetański i curry z ziemniaków. Nie miałem szczególnie ochoty na powtórkę dania, ale jest to najbardziej kalorycza opcja, która daje poczucie sytości na kilka godzin, a tego dzisiaj będę potrzebował.
Wychodzimy z pensjonatu o szóstej i natychmiast zagłębiamy się w gęstą mgłę. Nie wiem jakim cudem Balkrishna znajduje ścieżkę prowadzącą do przełęczy. W pewnym momencie wyrażam moje wątpliwości, ponieważ trasa jest nieoznaczona. Oprócz tego martwią mnie dzisiejsze warunki pogodowe. Balkrishna jednak mnie uspokaja i zapewnia, iż idziemy w dobrym kierunku. Twierdzi też, że już niedługo się wypogodzi, więc uznaję, że wie o czym mówi. Idziemy stałym tempem i bez postojów niezbyt stromym zboczem w kierunku zachodnim. Zostawiamy daleko w tyle czteroosobową grupę Izraelczyków z ich przewodnikiem, którzy wczoraj w pensjonacie wspominali, że również robią trek trzech przełęczy. Od tej pory będziemy się mijali na trasie prawie codziennie.
Po około godzinie wspinaczki pogoda zdecydowanie się poprawia, tak jak przewidział Balkrishna, w związku z czym zdejmujemy kurtki. Chmury powoli się rozpraszają i ukazują za naszymi plecami spektakularny masyw Ama Dablam, natomiast po naszej prawej stronie wyłaniają się Lhotse i Nuptse. Po raz pierwszy widzimy też w oddali Makalu - piąty najwyższy szczyt na świecie sięgający 8481 metrów, który wystaje ponad zębaty krajobraz Himalajów na wschód od nas.
Początkowo trasa nie jest szczególnie urwista. Pniemy się pod górkę bez przerwy przez ponad dwie godziny i za każdym razem kiedy wydaje mi się, że widzę przełęcz, jest to zaledwie wzgórze, za którym znajduje się kolejne wzgórze, i tak w kółko. Tego rodzaju niekończące się podejścia są sporym wyzwaniem pod względem psychologicznym. O wpół do dziewiątej zatrzymujemy się w końcu na poranny piknik wykorzystując płaski fragment trasy. Balkrishna przygotowuje herbatę, zupę z paczki i podgrzewa jedzenie, które wcześniej zamówiliśmy w pensjonacie.Po pikniku czeka nas strome podejście zygzakowatym szlakiem, po którym docieramy do kolejnej płaszczyzny pokrytej śniegiem z niewielkim oczkiem polodowcowym i nieco większym, zamarzniętym jeziorem. Teraz wreszcie mamy przed sobą przełęcz Kongma La: wyraźnie najniższy punkt “siodła” między szczytami Pokalde Ri i Kongma Tse przekraczającymi 5800 metrów.
Przeprawiamy się na drugą stronę zamarzniętego jeziora i stajemy przed urwistym zboczem - około stu lub dwustu metrów prawie pionowego stoku, który musimy pokonać. Po tej stronie zbocza nie ma śniegu ani tym bardziej lodu, lecz niewielka szerokość ścieżki i miękkie, kamieniste podłoże, sprawiają, że trzeba bardzo ostrożnie stawiać kroki i uważnie patrzeć pod nogi. Jesteśmy już grubo powyżej granicy pięciu tysięcy metrów i nawet idąc powolnym tempem odczuwam ogromne zmęczenie. Co kilkadziesiąt metrów robię postój, aby zaczerpnąć powietrze. Mam wrażenie, że na tej wysokości wysiłek wkładany w każdy krok odczuwa się podwójnie.
Docieramy do przełęczy o godzinie 10:37, czyli zajęło nam to cztery i pół godziny. Jestem tak wyczerpany, że trudno jest mi się cieszyć tym wyczynem. Zamiast świętować opieram plecak i kijki o jeden z głazów i siadam, aby uspokoić oddech i bicie serca. Wyciągam batony proteinowe i regeneruję dzięki temu nieco energii.
Po dziesięciu minutach dołącza do nas grupa izraelska, ale my ruszamy już w stronę wioski Lobuche, gdzie mamy nocować. Zejście z Kongma La od strony zachodniej jest faktycznie niezwykle spadziste, a podłoże zdradliwe ze względu na niezliczoną ilość małych kamieni na szlaku. Co chwilę się ślizgam, ale dzięki kijkom udaje mi się nie przewrócić. Wyobrażam sobie teraz jak ciężko musi być osobom wchodzącym na przełęcz od tej strony. Może nie ślizgają się w takim stopniu jak ja, ale siedemset metrów różnicy przy tak stromym zboczu musi być niesamowicie męczącą wspinaczką.
Straciliśmy już z oczu zapierające dech w piersiach widoki szczytów Ama Dablam, Lhotse, Nuptse, Imja Tse i Makalu. Przed sobą mamy za to ogromną dolinę, którą wypełnia lodowiec Khumbu, równie szary i kamienisty jak lodowiec Lhotse, który podziwialiśmy wczoraj. Po godzinie zejścia w dużym napięciu z uwagi na zdradzieckie podłoże, robimy sobie przerwę na obiad - ziemniaki, smażony ryż z warzywami, zupę i herbatę.Wreszcie docieramy do wału moreny bocznej lodowca Khumbu, największego w Nepalu, którego źródłem jest sam masyw Sagarmathy (Everestu). Mamy przed sobą kompletne pustkowie ciągnące się kilkaset metrów wszerz doliny i wiele kilometrów w górę, w stronę Sagarmathy i Nuptse, oraz w dół. Krajobraz jaki się przed nami roztacza nie wygląda jak lodowiec, ale pod kamieniami i piaskiem ziemia jest wyraźnie zamarznięta. W wielu miejscach widać szaro-zielone oczka wodne, z których niektóre są całkiem sporych rozmiarów. Szlak przez lodowiec wyznaczają grube kije z flagami wbite głęboko w podłoże, ponieważ trasę trzeba regularnie zmieniać z powodu obsuwania się ziemi.
Przejście przez lodowiec po ponad sześciu godzinach treku okazuje się niezłą mordęgą. Ścieżka nie jest prosta, lecz prowadzi między oczkami wodnymi i niebezpiecznie wyglądającymi zagłębieniami w terenie. Ziemia jest tutaj tak sypka, że trzeba się trzymać z daleka od krawędzi, grożących osunięciem do niezbyt przyjemnie wyglądającej wody, z której bardzo trudno byłoby się wydostać ze względu na pochyłość skarp. W wielu miejscach przejście ułatwiają nam głazy i większe kamienie, które zapewniają większą stabilność. Pogoda zaczyna się teraz mocno pogarszać. Góry szybko znikają za szarymi chmurami i z nieba spadają płatki śniegu.
Kiedy docieramy do przeciwnego krańca lodowca, spotykamy chłopaka, którego widziałem w wielu miejscach na trasie prawie każdego dnia treku, i który również mnie rozpoznaje i pozdrawia. Nazywa się James i pochodzi z Anglii. Odpoczywa akurat oparty o skarpę wału lodowca i mówi mi, że czuje się chory, ale zapewnia, że da sobie radę i dojdzie do Lobuche o własnych siłach. Pamiętam jak kilka razy James wyprzedzał wszystkich na szlaku w beztroski sposób, zostawiając swoją towarzyszkę podróży wiele kilometrów w tyle. Podejrzewam, że młody Anglik musiał trochę "przeszarżować" i w końcu góry pokazały mu, że trzeba zachować pokorę i ostrożność na takich wysokościach.
Przejście przez lodowiec zajęło nam około godzinę. Kiedy docieramy do Lobuche jest już godzina 13:45. Oznacza to, że dzisiejszy trek przez przełęcz Kongma La zajął nam prawie osiem godzin. Tak jak wczoraj jestem kompletnie wykończony, ale odczuwam też ogromną satysfakcję z pokonania pierwszej z trzech przełęczy. Daje mi to dużo pewności siebie przed kolejnymi wyzwaniami, takimi jak wspinaczka na góry Kala Patthar i Gokyo Ri, oraz przejście przez dwie pozostałe przełęcze.
Mój pokój w Lobuche jest najmniejszy jaki do tej pory miałem - oprócz pojedynczego łóżka mam niewiele miejsca na plecak i rzeczy, które rozkładam na podłodze. Na dworze jest już na tyle zimno, że proszę Balkrishnę o śpiwór, który specjalnie dla mnie nosi w swoim olbrzymim plecaku. Od dzisiaj będę ten śpiwór nosił sam, mimo iż użyję go tylko raz - dzisiejszej nocy. Nie chcę, aby mój przewodnik nosił tak ciężki plecak wypełniony rzeczami, które niesie dla mnie.
Ceny w Lobuche zbijają mnie z nóg: Prysznic kosztuje osiemset rupii (około pięć i pół euro), a doładowanie powerbanku tysiąc pięćset (ponad dziesięć euro). Oczywiście wiąże się to z niedostępnością elektryczności w tak odległym miejscu. Powiedziano mi, że do Lobuche nie dociera instalacja elektryczna, wobec czego pensjonaty muszą polegać na energii słonecznej lub generatorach na paliwo.
Kiedy proszę o zimny prysznic, personel pensjonatu odsyła mnie do… strumienia! W końcu biorę kolejną zaimprowizowaną “kąpiel” przy umywalce i daje mi to wielką ulgę.
Wieczorem siedzimy z Balkrishną i kilkoma innymi gośćmi przy kominku, w którym rodzina prowadząca pensjonat pali odchodami jaka i drewnianymi częściami sklejki, z których często robi się ściany między pokojami w pensjonatach w tej części Nepalu.
Jutro czeka nas trek w kierunku wioski Gorakshep - ostatniej przed Everest Base Camp. Mamy tam zostawić plecaki i kontynuować trek do słynnego obozowiska pod Sagarmathą. Mimo zmęczenia wiem, że jutro dam sobie radę. W końcu zdobyliśmy już Kongma La :)
Linki do tekstów o ósmym i dziesiątym dniu treku.
Opis zdjęć:
1) Ama Dablam (6812 m n.p.m.)
2) Lhotse - czwarty najwyższy szczyt na świecie
3) Zejście z przełęczy Kongma La
Więcej zdjęć poniżej:
Ama Dablam wcześnie rano na trasie do przełęczy |
Nuptse (7861 m n.p.m.) i Lhotse (8516 m n.p.m.) |
Makalu (8481 m n.p.m.) po środku |
Nuptse (7861 m n.p.m.) i Lhotse (8516 m n.p.m.) |
Ama Dablam widoczna z drogi na przełęcz Kongma La |
Widok w stronę Makalu (po lewej stronie) |
Balkrishna na trasie w kierunku przełęczy Kongma La |
Ama Dablam (po prawej) i Balkrishna idący w kierunku przełęczy |
Pokalde (5806 m n.p.m.) po prawej i przełęcz Kongma La w środku zdjęcia |
Widok z trasy blisko przełęczy Kongma La |
Widok z przełęczy na jeziorko i trasę z Chukhung |
Tak prezentuje się przełęcz Kongma La (5540 m n.p.m.) |
Tak prezentuje się przełęcz Kongma La (5540 m n.p.m.) |
Kongma La widziana z drugiej strony zbocza na trasie do Lobuche |
Jeziorko wewnątrz lodowca Khumbu |
Widok w kierunku przełęczy Kongma La na trasie do Lobuche |
Comentarios
Publicar un comentario