Trek przez trzy wysokie przełęcze Everestu - Dzień 13: Wejście na Gokyo Ri (5357 m n.p.m.)

Tej nocy spałem dosyć dobrze, jeśli nie brać pod uwagę odgłosów suchego, duszącego kaszlu Balkrishny dobiegającego zza ściany. Mój przewodnik raczej nie wypoczął tak dobrze jak ja i zdecydowanie dobrze zrobiłoby mu zejścia na niższe wysokości, ale dzisiaj nasz plan przewiduje wejście wyżej - na góre Gokyo Ri, czyli na 5357 metrów. Budzimy się o wpół do szóstej i Balkrishna zaprasza mnie do pokoju na herbatę. Jego kwatera jest zdecydowanie mniejsza i mniej wygodna niż moja. Nawet materac jest cieńszy i twardszy. Czuję się zakłopotany taką różnicą standardów, choć być może sam Balkrishna tak wybrał, aby więcej zaoszczędzić na codziennych wydatkach.

Wychodzimy z pensjonatu w stronę piętrzącej się przed nami góry Gokyo Ri o godzinie szóstej. Początkowo idziemy wzdłuż brzegu jeziora w stronę podnóża góry. Przed nami powoli i dostojnie kroczy stado jaków, udające się na swoje pastwisko po drugiej stronie jeziora, w którego ciemnogranatowej o poranku tafli przepięknie odbijają się zaśnieżone szczyty. Po pięciu minutach docieramy do początku szlaku i zaczynamy piąć się pod górkę. Szczyt Gokyo Ri znajduje się sześćset metrów nad nami, co jest bardzo dużą różnicą.

Łatwo jest nie docenić takich gór jak Gokyo Ri, czy też Kala Patthar - ziemistych i piaszczystych, przypominających raczej kopiec niż himalajski szczyt. Na tle takich gigantów jak Pumo Ri czy też Czo Oju wyglądają bardzo niepozornie i z daleka można odnieść wrażenie, że wejście na nie będzie stosunkowo łatwe. Nic bardziej mylnego - podejścia pod obie góry są bardzo nużące, mimo iż technicznie nie prezentują większej trudności. Za każdym zdobytym grzbietem kryje się kolejny, a potem następny, i wejście nieznośnie się przez to przedłuża.

Dzisiaj idziemy bardzo powoli, ale prawie bez przerwy. Na trasie spotykamy niewiele osób, które zostawiamy daleko w tyle. Po drodze widzimy sporo ptaków, w tym spotkanego już nie raz przypominającego bażanta ułara tybetańskiego oraz osobniki podobne do jaskółki o niebieskich piórach na ogonie. Po godzinie mozolnej wspinaczki zaczynam odczuwać zmęczenie, choć jest ono bardziej psychologiczne niż fizyczne. Szczytu góry, która z dołu przypominała kopiec, wciąż nie mamy w zasięgu wzroku, a zbocze Gokyo Ri wydaje się nie mieć końca. Przestaję więc patrzeć przed siebie i pytać Balkrishnę ile jeszcze zostało do szczytu, aby się nie rozczarować. Pod koniec wspinaczki zaczynam wręcz sabotować własny wysiłek zwalniając tempo i zatrzymując się co kilkadziesiąt metrów. Jesteśmy już na wysokości znacznie przekraczającej pięć tysięcy metrów i jest to dla mnie wyraźnie odczuwalne. Każdy krok jest prawdziwą mordęgą, więc potrzebna jest duża doza cierpliwości i wyrozumiałości wobec reakcji własnego ciała.

Docieramy na szczyt o godzinie 7:55. Pogoda tego poranka jest doskonała i dopiero teraz zaczynam się rozglądać po otaczającym mnie niezwykłym krajobrazie. Na północ od nas widzę trójkąt giganta Czo Oju (8188 m n.p.m.) oraz inne szczyty stanowiące skalisto-lodowy płot odgradzający Nepal od Tybetu. Na wschód w pewnej odległości widzimy szczyty takie jak Lobuche (6119 m n.p.m.), Pumori (7161 m), Cholatse (6440 m) i Taboche (6501 m), które już minęliśmy na naszej trasie. Zza nich wystają też Everest, Nuptse, Lhotse oraz oddalony o dziesiątki kilometrów Makalu.

Na szczycie Gokyo Ri spotykamy Alana z Francji, którego widziałem już wczoraj. Mélanie została w Gokyo, natomiast Alan i inna dziewczyna z jego kraju weszli po raz drugi na górę aby podziwiać widoki o wczesnej porze. Jest dopiero po ósmej rano, a już od strony południowej powoli przemieszczają się w naszym kierunku gęste chmury. Alan i ja jesteśmy w doskonałym humorze. Robimy zdjęcia, nagrywamy filmiki i rozmawiamy o piłce nożnej, językach i podróżach. Powoli na kamienisty szczyt Gokyo Ri docierają kolejne osoby. W końcu około 8:55 zaczynamy powoli schodzić z powrotem. Na dole jesteśmy godzinę później i zaszywamy się w pensjonacie.

Druga połowa maja to już końcówka sezonu i Gokyo świeci pustkami. W naszym pensjonacie jedynymi gośćmi jesteśmy Balkrishna i ja. Młoda para Szerpów i ich pomocnik za dziesięć dni zamykają interes na czas pory deszczowej oraz lata i wracają do Khumjung, gdzie mieszkają przez większość roku. Dzisiaj od powrotu z Gokyo Ri do obiadu odpoczywamy. Zajmuję się spisywaniem moich wrażeń z porannego treku oraz czytaniem Śnieżnej pantery. Peter Matthiessen jest na etapie rozliczania się z własnego egocentryzmu, który popchnął go w stronę duchowej wędrówki po Himalajach. Zaczyna też tęsknić za młodym synem, którego zostawił w domu na wiele miesięcy, aby wybrać się do Nepalu, czego wyraźnie żałuje. Odczuwam podobną tęsknotę za Barceloną i moją kotką Txelą. Z dnia na dzień coraz częściej myślę o powrocie do mojego codziennego życia. Mam ochotę na rutynę i stałe miejsce zamieszkania. Teraz jednak jestem w Himalajach na wysokości ponad 4700 metrów i mam przed sobą jeszcze tydzień tej przygody.

Po obiedzie wychodzimy na spacer w kierunku drugiego i pierwszego jeziora Gokyo, położonych niżej niż trzecie, na trasie do Namche Bazar. Pogoda jest już znacznie gorsza niż rano. Chmury zasłaniają szczyty górujące nad doliną, którą idziemy. Po dziesięciu minutach docieramy do drugiego jeziora, które jest niewielkich rozmiarów. Kilkanaście minut później stoimy już na brzegu pierwszego jeziora i patrzymy w jego mętną wodę. Powoli robi się bardzo zimno. Od strony południowej wieje coraz mocniejszy wiatr, który przenosi gęstą mgłę w górę doliny, Nie są to już zbyt przyjemne warunki więc wracamy powoli w stronę Gokyo.

Po drodze rozmawiamy na dość osobiste tematy. Balkrishna opowiada mi, że od dziewiętnastego roku życia przez dziesięć lat był tragarzem, a dopiero potem został przewodnikiem, co jest dosyć częstą ścieżką “kariery” w Nepalu. Właściciel agencji Nepal Wilderness Himal również zaczynał jako tragarz, a potem był przewodnikiem. Balkrishna pracował też jako fotograf i kamerzysta oraz kucharz dla kilku wypraw np. do regionu Mustang we wschodnim Nepalu oraz w Tybecie i Indiach. Zanim zaczął prowadzić turystów po Himalajach, nie znał jeszcze angielskiego i z trudem porozumiewał się z pierwszymi obcokrajowcami jakich poznał, którzy byli z Danii.

W pewnej chwili widzimy młodego chłopaka, który idzie za nami szybkim krokiem w tym samym kierunku. Wkrótce nas dogania i zagaduje o dalszą drogę i dystans do Gokyo. Mówi, że jest z Rosji i mieszka w Nepalu. Jestem ciekaw czy uciekł z kraju przed poborem do wojska, ale nie wiem jak go o to zapytać. Chwali się zdjęciem swojej dziewczyny Nepalki i opowiada o swoich uczuciach do niej. Mam nadzieję, że był to jeden z tych Rosjan nieprzychylnych Putinowi i jego dyktaturze. Wkrótce przepuszczamy go przodem, gdyż nie jest nam tak spieszno jak jemu.

Tego wieczoru mgła jest tak gęsta, iż zasłania nam nawet jezioro. Spada śnieg i robi się ciemno i ponuro na długo przed zachodem słońca. Przez okno jadalni widzę stado jaków w pobliskiej zagrodzie, przysypane cienką warstwą śniegu. Wychodzę na chwilę na zewnątrz aby nagrać kilka filmików, ale jest naprawdę zimno, zapewne poniżej zera, więc szybko wracam do książki i zeszytu w jadalni.

W takich momentach zdaję sobie sprawę z tego jak bardzo niegościnne są te strony i jak mało przystosowani jesteśmy jako gatunek do życia tutaj. W dzisiejszych czasach potrzebujemy prądu, wody w kranie, toalety, ogrzewania - wszystko to trudno tutaj wytworzyć i utrzymać. Ciężko też o plantacje warzyw i owoców, które najczęściej są sprowadzane z niżej położonych miejsc. Każdy towar z zewnątrz trzeba wnosić na grzbietach zwierząt i ludzi, co sprawia iż utrzymanie osad ludzkich w tych okolicach wymaga ogromnego wysiłku. Kto wie czy większość miejscowości w rejonie Khumbu nie zostałaby opuszczona gdyby nie turystyka, dzięki której mieszkańcy mogą godnie zarobić.

Kładę się spać bardzo wcześnie, gdyż nie chce mi się dłużej czytać i pisać, a nie znajduję innego ciekawego zajęcia. Jutro czeka nas trudna przeprawa przez naszą trzecią i ostatnią przełęcz - Renjo La na wysokości 5360 metrów, a następnie zejście do wioski Lumde leżącej prawie tysiąc metrów niżej na 4380 metrów. Po Renjo La i Lumde będziemy już powoli schodzili w kierunku Namche, a potem Lukli. Czuję, że Katmandu jest coraz bliżej i uśmiecham się w łóżku na tę myśl zanim zapadam w głęboki sen.

Linki do tekstów o dwunastym i czternastym dniu treku.

Opis zdjęć:

1) Jezioro Gokyo o poranku

2) Jezioro Gokyo widziane z góry Gokyo Ri

3) Szczyt Czo Oju widziany z Gokyo

Więcej zdjęć poniżej:

Jezioro Gokyo o poranku

Szczyt Czo Oju widziany z Gokyo

Osada Gokyo

Ułar tybetański na trasie do Gokyo Ri

Lodowiec Ngozumpa i Everest, Nuptse i Lhotse po środku

Widok na południe - Lodowiec Ngozumpa, Cholatse i Taboche

Czo Oju oraz szczyty wyznaczające granicę między Nepalem a Tybetem

Everest, Nuptse i Lhotse

Jezioro Gokyo widziane z Gokyo Ri

Jezioro Gokyo widziane z Gokyo Ri

Osada Gokyo widziana z Gokyo Ri

Lodowiec Ngozumpa

Lodowiec Ngozumpa, Cholatse i Taboche (po środku)

Gokyo Ri widziane z osady Gokyo

Drugie jezioro Gokyo

Mgła osnuwająca dolinę prowadzącą do Gokyo

Mgła osnuwająca dolinę prowadzącą do Gokyo

Gokyo i trzecie jezioro Gokyo

Stado jaków w swojej zagrodzie wczesnym wieczorem


Comentarios

Entradas populares de este blog

Język kataloński w teorii i praktyce

Katalończycy tłumaczą: Skąd ten separatyzm?

Podatki Leo Messiego - Kto stoi za oskarżeniem?

Diada 2014: V jak "votar". Katalonia chce głosować.

Bye Bye Barcelona - Dokument o turystyce masowej w Barcelonie

Nerwowa cisza przed burzą: Referendum 1-O w Katalonii

Festa Major de Gràcia - święto Gràcii

Dzień hiszpańskości w stolicy Katalonii

Some Indian movies on women's rights

Walencja: Wizyta u kuzynów z południa