Mumbaj: Spełnione marzenie o powrocie do miasta marzeń
Mumbaj jest zupełnie inny niż Delhi, które zazwyczaj jest moją bazą do podróży po Indiach. Delhi jest rozległe, chaotyczne, wiecznie rozkopane. Delhi jest też inne kulturowo, jako dawna stolica muzułmańskiego Imperium Wielkich Mogołów, a później na krótko stolica Indii Brytyjskich. Różnice są mocno widoczne w starej architekturze: perskiej w Delhi i europejskiej w Bombaju. Są też zauważalne w codziennych sytuacjach i nastawieniu do świata. W Indiach powszechna jest opinia, że ludzie w Delhi żyją w ciągłym napięciu, podczas gdy w Bombaju mieszkańcy są dużo bardziej zrelaksowani i pozytywnie nastawieni do innych osób. Wydaje mi się, że jest w tej opinii sporo prawdy, jako że również poczułem ten luz i łagodniejszy charakter na ulicach miasta marzeń.
W Bombaju szczególnie przyjemna jest południowa część miasta, której ruch uliczny jest uporządkowany i mniej intensywny niż w pozostałych dzielnicach. Można tu znaleźć bardzo wiele budynków inspirowanych architekturą europejską, oraz przeróżnych pozostałości po czasach kolonialnych, na przykład rozległe parki, w których gra się w krykieta i piłkę nożną, kościoły czy też budynki z epoki wiktoriańskiej. Południowy Bombaj obfituje w kawiarnie, bary i restauracje, kwitnie tu też życie nocne. Bardzo ciekawa jest również położona na zachodnim wybrzeżu Bandra, gdzie ślady po sobie zostawiła inna potęga kolonialna, która rządziła tymi stronami w przeszłości: Portugalia. W wyniku intensywnej chrystianizacji w Bandrze powstało wiele kościołów, z których niektóre stoją do dzisiaj, na przykład kościół Świętego Andrzeja (St. Andrew’s Church) czy bazylika znana potocznie jako Mount Mary Church.Pierwszy dzień: Podróż z Gudźarat, stan bezdomnych w Indiach
Aby dojechać do Mumbaju z Surat w stanie Gudźarat wsiadam w pociąg Superfast Express, który rzeczywiście pędzi przez zielone krajobrazy południowego Gudźaratu i północnej Maharasztry. Co chwilę widać małe osady i miasteczka, wszak Indie są bardzo gęsto zaludnione - około cztery razy gęściej niż znane mi najlepiej Polska i Hiszpania. Wreszcie w okolicach miasta Virar w krajobrazie za oknem na stałe zagościły elementy miejskie: Bloki, szerokie aleje i korki drogowe. Potem pociąg przemierza jeszcze kilka miast, przejechał po długim moście i wjeżdża na wyspę Salsette, na której położony jest Mumbaj. Za oknem budynki są coraz wyższe, coraz więcej jest też małych, prowizorycznych domków, które razem tworzą miejskie slumsy. W okolicach dzielnicy Dadar niektóre budynki są już imponującej wysokości przynajmniej trzydziestu pięter: Mumbaj nie może rosnąć wszeż i wzdłuż więc rośnie w górę, choć wylewa się też poza granice wyspy Salsette (Nowy Mumbaj). Po czterech godzinach podróży w końcu docieram do stacji Mumbai Central, skąd miejskim pociągiem dojeżdżam na południe miasta, gdzie mieści się mój hostel.
Po przyjeździe do hostelu zostawiam rzeczy w pokoju i ruszam na piechotę w stronę pobliskiego dworca Chhatrapati Shivaji Maharaj Terminus (CSMT, niegdyś Victoria Terminus). Po drodze mijam kilka drogich kawiarni oraz KFC i McDonalda. Na środku ulicy dwóch bezdomnych beztrosko odbija piłkę paletkami. Nieco dalej docieram do wielkiego skrzyżowania i mam przed sobą imponujący budynek dworca CSMT, jednego z dwóch najważniejszych w Bombaju obok Mumbai Central. Dworzec ten powstał w 1888 roku i dziś jest na Liście Światowego Dziedzictwa UNESCO. Budynek łączy cechy neogotyku i architektury indyjskiej i nocą jest spektakularnie oświetlony lampami o niebieskim świetle.Niedaleko dworca przechodzę obok sporej grupy ludzi przy stanowisku z lokalnym jedzeniem vada pao i pao bhaji. Później dowiedziałem się, że to jedno z najpopularniejszych miejsc z tymi cenionymi w stanie Maharasztra przysmakami. Pao to słowo zapożyczone z portugalskiego i oznacza po prostu chleb, ale w tym przypadku to niewielka, miękka bułka. Vada to z kolei coś w rodzaju klopsa z ziemniakami i opcjonalnie innymi składnikami, więc w sumie są to prawie same węglowodany. Pao bhaji to ta sama bułka serwowana z porcją curry z ciecierzycy. Ja jednak wstąpiłem do znanej restauracji Shivala, gdzie za 150 rupii (około ośmiu złotych) zjadłem wegetariańskie thali, czyli danie na które składa się z kilku curry z soczewicy, warzyw oraz z ryżu, kilku rotis (płaski chleb) i chrupkiego chleba papad.
Wieczorem w tej samej restauracji zamówiłem veg biryani: danie z ryżem i warzywami. Porcja okazała się tak duża, że poprosiłem aby połowę mi spakowali na wynos. Po drodze do hostelu mijam dwóch bezdomnych. Chyba obu brakowało którejś z nóg i wyglądali bardzo mizernie. Gdy tylko zobaczyli paczkę z jedzeniem, zaczęli desperacko o nią prosić. Odruchowo odmówiłem i poszedłem dalej, jednak chwilę później poczułem, że jednak powinienem oddać im paczkę. Zachowując ją dla siebie pewnie zaoszczędziłbym kilkadziesiąt rupii na posiłku następnego dnia, ale to przecież oni głodują na chodniku. Wróciłem i oddałem im jedzenie, za co okazali wielką wdzięczność. W Indiach niemożliwe jest pomóc wszystkim potrzebującym bo ich ilość jest przytłaczająca. Mimo wszystko uważam, że powinno się pomagać w miarę możliwości. Nawet najtańsze jedzenie lub woda mogą mieć duże znaczenie dla głodującej osoby.
Po powrocie do hostelu wciąż zastanawiałem się nad beznadziejnym stanem zdrowia bezdomnych w indyjskich miastach. Przypomniałem sobie szczególnie kalekich mężczyzn i kobiety w Adźmerze w trakcie pewnego muzułmańskiego święta w 2018 roku. Ponieważ islam promuje jałmużnę dobrowolną (sadaqa) oraz narzuca jałmużnę obowiązkową (zakat), w świętych miejscach takich jak mauzoleum sufickie w Adźmer roi się od osób w strasznym stanie, które potrzebują pomocy. Nigdy nie zapomnę przerażająco skrzywionych kończyn oraz obrzydliwych ran, kontuzji i narośli wszelkiego rodzaju. Jeden nieszczęsny mężczyzna bez kończyn był nawet wożony na taczce przez towarzysza, który prosił o pieniądze na jedzenie. Trudno jest uwierzyć, że coś takiego naprawdę jest możliwe. Wydawałoby się, że państwo powinno się zająć takimi osobami, zapewnić im opiekę i leczenie. A jednak coś jest nie tak, w końcu ci ludzie lądują na ulicy i wyglądają naprawdę upiornie.
Mimo strasznych wspomnień z Adźmeru w końcu zasypiam, ale niestety sen zostaje przerwany przez dwóch panów z Tamil Nadu, którzy wrócili do pokoju późno i zaczęli głośno rozmawiać w swoim języku. Tego rodzaju brak szacunku dla śpiących współlokatorów to niestety norma w indyjskich hostelach. W trakcie moich podróży po tym kraju wiele razy musiałem zwracać uwagę innym osobom na głośne zachowanie w trakcie ciszy nocnej. Pewnego razu w Udajpurze nawet straciłem panowanie nad sobą i wyrzuciłem z siebie kilka najbrzydszych obelg jakie znam po angielsku w stronę trzech głośno zachowujących się jegomości, co na szczęście poskutkowało kompletną ciszą w pokoju aż do samego rana a nie bijatyką i nocą w areszcie ;) Tym razem w Bombaju wystarczyło jednak grzecznie poprosić o ciszę.Pomijając chwilową irytację, ciekawostką było dla mnie odkrycie, że bardzo często słychać tutaj południowoindyjskie języki takie jak Telugu, Tamil, Malayalam i Kannada. Są to języki drawidyjskie, zupełnie niepodobne do tych z północy, należących do rodziny języków indoirańskich. Różnica między mową południa i północy jest tak wielka, że w wielu wypadkach obie części Indii mogą się porozumieć jedynie po… angielsku. Bombaj leży co prawda w stanie Maharasztra, której język jest również indoaryjski, lecz jego położenie geograficzne na środku zachodniego wybrzeża sprawia, że mieszka tu i pracuje o wiele więcej ludzi z południa niż na przykład w Delhi.
Drugi dzień: Bandra u stóp Messiego
Na pożegnanie z Bombajem wyruszam jeszcze na całodniową wycieczkę po mieście. Najpierw jadę na północny zachód do Bandry odwiedzić część dzielnicy, w której zatrzymałem się kilka lat wcześnie. Po drodze pociąg mija sporo slumsów, złożonych z małych klitek zbudowanych z wszelkiego rodzaju materiału. Często te prowizoryczne struktury osiągają nawet trzy piętra wysokości i mają dostęp do wody i prądu. Mijam też rzekę Mithi, która została zamieniona w cuchnący ściek i dzisiaj raczej nie ma w niej życia. Niestety duże miasta w Indiach zawsze oferują tego typu nieprzyjemne widoki.Ciasne uliczki Bandry to jednak inna historia. Nawet skromne domy w południowej części dzielnicy między Hill Road i KC Marg są zadbane, a mieszkańcy raczej nie narzekają na brak środków do życia. Przyciągają moją uwagę wszechobecne symbole religijne i świątynie chrześcijańskie i islamskie. Nad ulicami wiszą gwiazdy i Święty Mikołaj jeszcze ze Świąt Bożego Narodzenia. Przechodzę obok małej kapliczki, nad którą wisi gwiazda z uśmiechniętym Jezusem Chrystusem wznoszącym puchar za mistrzostwo świata w piłce nożnej. Ramiona gwiazdy wieńczą wizerunki Messiego, Neymara, Cristiano Ronaldo, Kyliana Mbappé i kapitana reprezentacji Indii Sunila Chhetriego. Ten niecodzienny zbiór postaci podsumowuje napis “Jezus nas jednoczy”: Tożsamość religijna ponad podziałami narodowymi (Chociaż Chhetri jest podobno hindusem a nie chrześcijaninem…). Trochę dalej mijam wielki mural z wizerunkiem Messiego, a potem kolejny. Drużyna narodowa Argentyny i jej lider cieszą się niezwykłą popularnością w Indiach i Bangladeszu, gdzie jej fani są w stanie pomalować całe ulice w biało-błękitne barwy lub przygotować masowe procesje z wizerunkami Messiego i flagami Argentyny.
Również wiele domów nosi symbole religijne np. krzyże, Matki Boskie lub napisy takie jak “Mashallah” (“Jak Bóg sobie życze”). Tabliczki z nazwiskami chrześcijańskich właścicieli również wydają mi się ciekawe: Michael D’Souza, Daryll Menezes, Robert Lopes, itd. Najczęściej jest to kombinacja angielskiego imienia z portugalskim nazwiskiem, co odzwierciedla kolonialną historię pewnych części Indii takich jak Bandra czy Goa: W wyniku chrystianizacji część miejscowej ludności przyjęła portugalskie nazwiska, a kilka wieków później już pod dominacją brytyjską zaczęli nadawać swoim potomkom angielskie imiona.Niestety nie zostało mi już więcej czasu na zwiedzanie innych części tego wielkiego miasta, więc po krótkim spacerze wracam pociągiem na południe Bombaju. Podróż z Bandry do CSMT trwa około pół godziny i jest bardzo tania, podobnie jak inne środki transportu w mieście takie jak autobusy i taksówki. Wieczorem idę jeszcze na promenadę Marine Drive, wzdłuż której wieczorami gromadzą się tłumy w oczekiwaniu na zachód słońca. Na ogół można też stąd zobaczyć spektakularny widok wieżowców Malabar Hill, półwyspu zamieszkanego przez zamożnych mieszkańców. Tym razem jednak niebo spowija gęsty smog, który ledwo pozwala dojrzeć kontury budynków. Mam nadzieję na lepsze widoki w trakcie mojej następnej wizyty za miesiąc. Tymczasem pora na podróż na południe, na tropikalne plaże w Goa, gdzie na pewno odpocznę po kilku intensywnych dniach w mieście marzeń.
Jeszcze kilka zdjęć z Bombaju:
Comentarios
Publicar un comentario