Trek przez trzy wysokie przełęcze Everestu - Dzień 8: Wyprawa do Lhotse Base Camp
Już kwadrans po dziewiątej, po dosyć łatwej wędrówce docieramy do wioski Chukhung, świecącej pustkami, jako że leży poza szlakiem najpopularniejszego treku, czyli Everest Base Camp. Oprócz tego jest już po sezonie trekingowym. Nad tą niewielką miejscowością, składającą się z kilku pensjonatów, dominuje wciąż ta sama góra, w cieniu której wędrujemy od trzech dni: Ama Dablam.
Mimo krótkiego i niezbyt trudnego treku czuję się bardzo zmęczony, zapewne z powodu wysokości nad poziomem morza - teraz ponad 4700 metrów. Jestem bliski rezygnacji z dzisiejszego planu wycieczki do Lhotse base camp. Mam ochotę spędzić resztę dnia na odpoczywaniu w pensjonacie i czytaniu "Śnieżnej pantery" w łóżku, ale w końcu daję się przekonać do dalszego treku. Zamawiamy jedzenie na wynos: fried rice i ziemniaki z warzywami. Ruszamy po krótkiej przerwie.
Mam ze sobą tylko mały plecak z kilkoma podstawowymi rzeczami takimi jak batony proteinowe i woda, podczas gdy Balkrishna niesie ze sobą swój duży plecak, który wydaje się pełen. Do tej pory nie rozumiałem dlaczego nosi tak ciężki bagaż i jaka jest jego zawartość, ale jestem bliski odkrycia tej tajemnicy.
Idziemy doliną w stronę Lhotse - czwartego najwyższego szczytu na świecie, którego wierzchołek wznosi się 8516 metrów nad poziomem morza. Krajobraz dookoła nas jest już bardzo surowy: szaro-brązowo-biały, składający się z kamieni, mchów i porostów oraz śniegu wysoko nad nami na otaczających nas szczytach. Ama Dablam mamy już za sobą i teraz po naszej prawej stronie wznosi się długi, przypominający płot, grzbiet, który odbija od Ama Dablam w kierunku wschodnim. Po raz pierwszy widzimy też przed nami słynny szczyt Imja Tse, znany jako Island Peak (6189 m n.p.m.), który jest bardzo popularny wśród himalaistów jako jeden z najłatwiejszych sześciotysięczników w wysokich Himalajach. Po drodze spostrzegamy też parę ułarów tybetańskich: dużych ptaków podobnych do kuropatw, które od tej pory będziemy słyszeć i widzieć bardzo często.Pogoda znów gwałtownie się zmienia kiedy doganiają nas chmury wspinające się pospiesznie w tym samym kierunku. Bardzo szybko zasnuwają całą dolinę i mocno ograniczają widoczność. Teraz idziemy wąskim wąwozem ogrodzonym po lewej stronie górami, a po prawej potężnym wałem moreny bocznej lodowca Lhotse.
Mniej więcej godzinę po wyruszeniu z Chukhung zatrzymujemy się na krótki postój, aby zaspokoić głód. Balkrishna w końcu wyjawia część tajemnicy swojego plecaka wyciągając z niego małą butlę gazową, palnik oraz zestaw turystyczny złożony z lekkiego garnka i dwóch płytkich misek na napoje lub zupę. Mamy też papierowe talerze oraz łyżki. Zjadamy połowę zapasów jedzenia, a potem pijemy herbatę. Wokół nas chmury w dalszym ciągu całkowicie przysłaniają widoki.
Po tym przyjemnym pikniku, który dodał mi trochę sił i animuszu, ruszamy dalej wąskim wąwozem między górą i wałem lodowca. Chmury powoli się rozpraszają i mamy teraz niezły widok na Ama Dablam, Imja Tse i Lhotse, którego olbrzymia, kilkukilometrowa ściana jest coraz bliżej nas. Mając przed sobą takie widoki zdecydowanie nie żałuję, że dałem się przekonać do dalszej wędrówki, choć wciąż czuję się zmęczony. Być może z tego powodu trek bardzo mi się dzisiaj dłuży. Co chwilę pytam Balkrishnę jak długo jeszcze do Lhotse base camp, na co odpowiada mi zawsze szczerze, nie dając fałszywych nadziei.
W końcu docieramy do szerokiej i płaskiej części wąwozu. Balkrishna mówi, że to tutaj rozkładają pierwsze obozowisko wspinacze próbujący zdobyć niebywale trudną ścianę południową Lhotse. Łatwiejsze jest wejście na szczyt od strony przełęczy South Col między Lhotse i Sagarmathą (Everestem). Startując z South Col niektórzy himalaiści zdobywają oba szczyty tego samego dnia! Idziemy nieco dalej, gdzie znajduje się kolejne miejsce na obozowisko dla śmiałków wybierających się na Lhotse. Podobnie jak na trasie dzisiejszego treku z Dingboche do Chukhung, również tutaj nie ma żywej ludzkiej duszy. Przez cały dzień nie spotkamy już ani jednej osoby aż do powrotu do pensjonatu.Zaczynamy się wspinać nieco wyżej aż dochodzimy do krawędzi wału moreny bocznej i w tym momencie zamieram z wrażenia widząc w końcu olbrzymi lodowiec Lhotse, który zajmuje całą szeroką i długą dolinę. Jest całkowicie szary, ale pod warstwą ziemi i kamieni kryje się lód. Lodowiec jest pełen wielkich kraterów, w których widać zielono-szarą wodę. Gigantyczna ściana Lhotse jest już tuż przed nami. Od czasu do czasu chmury rozpraszają się i odsłaniają sam szczyt, dobre trzy tysiące metrów powyżej nas.
Decydujemy, że nie pójdziemy dalej do wyższej części base camp. Brakuje nam całkiem niewiele ale widoki z obecnego miejsca są tak wspaniałe, że w zupełności nam wystarczają. Stoimy na krawędzi wału, na pochyłym terenie. Robimy krótki postój, w trakcie którego Balkrishna w końcu zdradza kolejny sekret swojego plecaka bez dna: wygrzebuje z niego ubrania - spodnie, koszulę, kamizelkę i czapkę, składające się na tradycyjny ubiór ludu Rai. Po przebraniu się w ten elegancki strój wyciąga też niewielki, obustronny bęben. Patrzę na niego zdziwiony i Balkrishna wyjaśnia mi, że nagrywa filmiki z Himalajów grając tradycyjne pieśni swojego ludu odziany właśnie w ten sposób. Pomagam mu w ustawieniu kamery i nagrywam jego prostą, ale porywającą pieśń, której towarzyszy rytm wybijany na bębenku.
Robimy sobie jeszcze sesję zdjęciową na tle lodowca i góry Imja Tse, którą teraz widać bardzo dobrze po drugiej stronie doliny. Co chwilę słyszymy donośny i przeciągły łomot lawin schodzących z Lhotse i Imja Tse. W maju temperatury są na tyle wysokie, że z wysokich gór staczają się tony topniejącego śniegu.Docieramy do Chukhung dopiero o 15:30. Nasz pensjonat to duży, jednopiętrowy budynek, którego jeden segment stanowi kuchnia i jadalnia, a drugi to część sypialna. Długi korytarz z pokojami po obu stronach jest ciemny i ponury. Pokoje są bardzo podstawowe: jest w nich zaledwie jedno pojedyncze łóżko i niewiele miejsca na rozstawienie rzeczy na podłodze. Toalety i łazienki są dość niewygodne: nie ma pryszniców, a umyć się można jedynie z pomocą wiadra. Jednak wcale się tym nie przejmuję i wybieram jeszcze mniej wygodną opcję: prowizoryczne odświeżenie się przy umywalce znajdującej się na zewnątrz budynku. W ten sposób zaoszczędzam kolejnych osiemset rupii (około pięć i pół euro). Na dworze jest już bardzo zimno, a ja mimo wszystko ściągam koszulkę i myję się pospiesznie żeby nie zamarznąć. Takie są warunki w wysokich Himalajach przy skromnym budżecie.
Dzisiaj po raz pierwszy od początku treku czuję się bardzo zmęczony. Głowa mi ciąży, czuję się bardzo powolny i pozbawiony energii. Prawdopodobnie to wysokość nad poziomem morza daje mi się we znaki. W takim stanie niedługo po powrocie z treku zaszywam się w pokoju i szybko zapadam w głęboki sen. Budzę się już pod wieczór i udaję się do jadalni, gdzie zastaję grupę Amerykanów lub Kanadyjczyków, sądząc po akcencie. Z ich rozmowy wynika, że jutro lecą z Chukhung helikopterem zobaczyć masyw Sagarmathy. Aby oddalić pokusę powiedzenia im co myślę o tym sposobie podróżowania siadam po przeciwnej stronie jadalni z książką i zeszytem.
Jutro czeka nas pierwsze prawdziwe wyzwanie tego treku, czyli wspinaczka do pierwszej z trzech przełęczy do pokonania - Kongma La, na 5540 metrów, a następnie zejście w stronę doliny lodowca Khumbu, przez który będziemy musieli się przeprawić aby dotrzeć do wioski Lobuche. Ma to być jeden z najtrudniejszych dni treku, w związku z czym decyduję się na wczesną kolację i wycofanie się do pokoju w celu zregenerowania mocno nadwyrężonej energii.Po posiłku Balkrishna jak zwykle przynosi mi pokrojone owoce (jabłka, kiwi lub granaty), które również nosi w swoim wielkim plecaku. Kilka dni później okaże się, że robią to również inni przewodnicy, ale do tego czasu pozwalam sobie czuć się specjalnie wyróżniony.
O godzinie dwudziestej jestem już w łóżku pod grubą kołdrą. Jutro mamy pobudkę o piątej rano. O szóstej z kolei mamy ruszyć w stronę pierwszej i najwyższej z przełęczy, które są celem treku. Mimo stanu pobudzenia jaki wywołuje u mnie myśl o jutrzejszym wyzwaniu, górę bierze zmęczenie i dość szybko zapadam w głęboki sen.
Linki do tekstów o siódmym i dziewiątym dniu treku.
Opis zdjęć:
1) Widok na jeden z domów na trasie między Dingboche a Chukhung
2) Ama Dablam (6812 m n.p.m.)
3) Nuptse i Lhotse - czwarty najwyższy szczyt na świecie
4) Lhotse w oddali po lewej i Imja Tse (Island Peak) po środku
5) Ama Dablam (6812 m n.p.m.)
Więcej zdjęć poniżej:
Chmury zakrywające cały krajobraz |
Chmury zakrywające cały krajobraz |
Grzbiet górski widziany ze szlaku do Lhotse base camp |
Widok w stronę północnym |
Miejsce pierwszego obozowiska Lhotse base camp |
Imja Tse (Island Peak) - 6189 m n.p.m. |
Czasami chmury odsłaniały przed nami ścianę Lhotse |
Lodowiec Lhotse |
Lodowiec Lhotse i Imja Tse po drugiej stronie doliny |
Widok na lodowiec Lhotse w stronę południową |
Lodowiec Lhotse |
Wał moreny bocznej lodowca Lhotse |
Jeden ze szczytów Lhotse widziany przez dziurę w chmurach :) |
Lodowiec Lhotse i Ama Dablam |
Droga powrotna do Chukhung |
Comentarios
Publicar un comentario