Trek przez trzy wysokie przełęcze Everestu - Dzień 16 i 17: Z Namche do Phakding i Lukli

Dzisiaj jemy śniadanie o 7:00 bez pośpiechu, delektując się bardzo smacznym curry warzywnym i chlebem tybetańskim, który w regionie Solukhumbu jest smażony na głębokim oleju, w przeciwieństwie do chleba tybetańskiego w rejonach położonych bardziej na zachód, takich jak Langtang, gdzie jest on wypiekany w piecu. 

Wychodzimy z pensjonatu w wyśmienitych humorach. Brakuje już niewiele do powrotu do Katmandu, a poza tym pogoda jest przepiękna. Na niebie nie widać ani jednej chmury, a promienie słońca ogrzewają na tyle, że wreszcie mogę się przebrać w krótkie spodenki i koszulkę. Od początku treku chodzę w tych samych ubraniach, co jest normalne w tego rodzaju wyprawach, ponieważ plecak musi być jak najlżejszy. Jeśli komuś chodzenie przez dwa tygodnie w tych samych ubraniach wydaje się obleśne, to chyba nie powinien podejmować się takiego wyzwania, albo musi się pogodzić z ciężkim plecakiem, który będzie mocno dawał się we znaki na większych wysokościach. Od czasu do czasu ubrania można umyć w strumyku, lecz nie zawsze wyschną na czas przed następnym dniem treku, w związku z czym mnie udało się wypłukać koszulkę termoaktywną jedynie dwa razy.

Wychodzimy z Namche o 7:30. Wędrówka zaczyna się od stromego zejścia do mostu Hillary’ego przez las iglasty pełen śpiewu ptaków. W połowie drogi do mostu rzucam ostatnie spojrzenie na Everest, widoczny teraz między drzewami nieopodal postoju dla tragarzy i trekerów. Most Hillary’ego jest bardzo wysoko nad rzeką, zapewne ponad 120 metrów. Idę nim patrząc w dół, testując mój lęk przed wysokością. W pewnym momencie most zaczyna się trząść i tracę równowagę, więc jestem zmuszony do patrzenia przed siebie i chwycenia się poręczy ze splecionych ze sobą grubych stalowych lin.

Balkrishna od początku naszego treku nagrywa tragarzy i zwierzęta niosące towary, które mijamy na naszej drodze. Tragarze często podpierają się kijami w kształcie litery T zwanymi tokma. Czasami stukają nimi w ziemię z irytacją gdy ich drogę blokują nieuważni turyści. Dzisiaj opowiada mi o swoim pomyśle stworzenia filmu dokumentalnego o życiu tragarzy. Cieszę się, że wykazuje też zainteresowanie dolą zwierząt. Trochę później w drodze do klasztoru buddyjskiego w Phakding pytam go czy był kiedyś w Górnym Dolpo, znanym mi z lektury Śnieżnej pantery i czy widział legendarną Kryształową Górę. Balkrishna opowiada mi, że był w tym trudno dostępnym regionie w roku 2012, lecz jego wzrok nie sięgał powyżej skał wokół ścieżki ponieważ był wtedy tragarzem i kucharzem niosącym ciężki towar. Jakże inne musi być doświadczenie w górach gdy nie można podziwiać widoków i trzeba nosić na plecach ciężary często równe wadze własnego ciała…

Do Phakding docieramy o 11:50 i wioska świeci pustkami większymi niż dwa tygodnie temu gdy szliśmy w przeciwnym kierunku. W Irish Pubie i piekarni z bezglutenowymi i wegańskimi wypiekami nie ma nikogo, a jedyną kamienną ścieżką wiodącą przez wioskę przechadza się niewielu turystów. Pogoda tego popołudnia jest kiepska: chmury stoją na wysokości około trzech tysięcy metrów, przez co nie widać gór wokół doliny.

Wieczorem zdaję sobie sprawę z tego, że nawet dzisiaj mógłbym już być w Katmandu. Do Lukli z Phakding brakuje tylko 4 godzin, a stamtąd mogłem przecież polecieć samolotem… Oddalam od siebie te myśli i staram się napawać ciszą i spokojem, którego już bardzo długo nie odczuję. Dzisiaj mam wreszcie dostęp do internetu, lecz przeglądanie sieci szybko mi się nudzi i zasypiam wcześnie.

Z Phakding do Lukli

Celem dzisiejszej wędrówki jest Lukla - jedna z najważniejszych miejscowości w rejonie Khumbu słynąca z niezwykle niebezpiecznego lotniska. Wychodzimy z Phakding o 7:40. Marsz jest krótki, łatwy i przyjemny. Początkowo idziemy tą samą trasą, którą przyszliśmy dwa tygodnie wcześniej, wiodącą głęboką doliną rzeki Dudh Kosi. W pewnym momencie skręcamy w lewo i zaczynamy piąć się w górę w kierunku znajdującej się na wysokości ponad 2800 metrów Lukli. Las wokół nas jest już głównie liściasty i bardzo zróżnicowany pod względem kolorów i zapachów. Słychać śpiew i nawoływanie różnego rodzaju ptaków, a w dole szum rzeki. Po wielu długich i wymagających odcinkach ten dzisiejszy jest przyjemną odmianą, choć wczorajszy był również dosyć łatwy.

Do Lukli docieramy o 10:40, zatem marsz trwał prawie dokładnie 3 godziny. Wkraczamy na główną uliczkę tego słynnego wśród miłośników gór miasteczka, które stanowi bramę do regionu Khumbu dla większości turystów i himalaistów pragnących zobaczyć Everest, Lhotse, Ama Dablam i inne legendarne szczyty. Na zewnątrz sklepów, domów i pensjonatów widzę głównie Nepalczyków i Nepalki, a obcokrajowców jest bardzo niewielu.

Myślę, że jeszcze dzisiaj dalibyśmy radę dotrzeć już do naszego następnego postoju w Payia, choć Balkrishna twierdzi, że to za dużo na jeden dzień. Od kilku dni jestem bardzo niespokojny i chciałbym być już w Katmandu nie tylko ze względu na komfort, ale również niepokój związany z moją niepewną przyszłością po powrocie do Barcelony. Myślami jestem już tam, w związku z czym chciałbym mieć już dostęp do laptopa i zacząć szukać mieszkania i pracy. Niestety będę musiał poczekać jeszcze trzy dni, choć jeszcze nie raz przez następne dni piękno rejonu Khumbu sprawi, że zapomnę o Barcelonie i widmie bezrobocia i bezdomności.

Po przejściu kilkuset metrów docieramy do miejsca, które od dawna chciałem zobaczyć: Lotnisko Tenzinga i Hillary’ego w Lukli, słynne na cały świat z powodu niebezpieczeństwa jakie niesie ze sobą lądowanie i startowanie w tym trudnym terenie. Jest to najmniejsze lotnisko jakie widziałem w życiu: położone jest na wydłużonej skalnej półce, która opada pod niewielkim kątem w stronę doliny. Jest ogrodzone dwumetrowym płotem drucianym, wzdłuż którego wiedzie ścieżka okrążająca teren lotniska.

Asfaltowy pas jest rzeczywiście krótki bo wynosi zaledwie 527 metrów. Z jednej strony ogranicza go kilkumetrowa kamienna ściana, a z drugiej już kilka metrów za końcem asfaltu zaczyna się gwałtowny spadek terenu w kierunku dna doliny. Po drugiej stronie doliny wznosi się wysoka góra, przed którą samoloty muszą osiągnąć odpowiednią wysokość i skręcić na południe. Doszło tu do niejednej katastrofy lotniczej, przez co wielu ekspertów uważa lotnisko w Lukli za jedno z najbardziej niebezpiecznych na świecie.

Tuż po dotarciu na miejsce mamy możliwość podziwiać lądowanie a krótko potem start samolotu. Maszyny, które lądują w Lukli to niewielkie awionetki na maksymalnie kilkadziesiąt osób, gdyż dla większych samolotów tutejszy pas startowy jest za krótki, a ukształtowanie terenu i warunki pogodowe są dodatkowym utrudnieniem. Dzisiaj widoczność nie stanowi żadnego problemu, a wiatr jest słaby, więc przez cały dzień startują i lądują samoloty.

Nasz pensjonat Sherpa Lodge jest położony dokładnie naprzeciwko wejścia na lotnisko i jest bardzo wygodny w porównaniu do wszystkich poprzednich z wyjątkiem tego w Phakding. Po południu wraz z Balkrishną pierzemy nasze ubrania na patio wewnętrznym pensjonatu. Obserwuję w tym czasie kilku buddyjskich mnichów wieszających banery z nazwą pensjonatu na rynnach i nad bramą wejściową. Jest ich trzech, na oko trzydziesto-kilku letnich, i wyglądają na bardzo zadowolonych z przydzielonego im zadania. Kiedy ich pozdrawiam, uśmiechają się i zagadują do mnie po angielsku.

Nieco później wychodzę rozejrzeć się po okolicy. Na pierwszy ogień biorę halę odlotów i przylotów lotniska. Zastaję tu jedynie kilka osób z nepalskiego personelu. Dwupiętrowa hala jest naprawdę miniaturowa w porównaniu z tymi, które widziałem do tej pory. Na dolnym piętrze jest zaledwie jedna bramka do odprawy. Cała hala jest chyba mniejsza od pensjonatu Sherpa Lodge. Wychodzę na zewnątrz spojrzeć na pas startowy, na którym znajduje się zaledwie kilkuosobowa grupa zagranicznych turystów pakująca plecaki do awionetki.

Przechodzę na drugą stronę lotniska ponieważ to tam znajduje się większość domów, sklepów i barów w Lukli. Zatrzymuję się na wegańskiego donuta w przyjemnej piekarni, która mogłaby się znajdować w Barcelonie, Warszawie lub Berlinie, ale jest na wysokości 2800 metrów nad poziomem morza w wysokich Himalajach. Wnętrze jest surowo lecz elegancko wystrojone, a krzesła i stoliki są dobrej jakości. Piekarnia oferuje szeroką gamę wypieków, wśród których są też ciasta wegańskie i bezglutenowe. W Europie piekarnie o podobnym standardzie bywają dość drogie, ale tutaj ceny są nawet całkiem przystępne.

Lukla jest położona 600 metrów niżej niż Namche na bardziej płaskim terenie. Jest też nieco większa. Pod względem oferty handlowej i rozrywki jest jednak bardzo podobna. Idąc główną ulicą zbudowaną z kamieni mijam Irish Bar, kawiarenki, pensjonaty oraz sklepy ze sprzętem do trekkingu i wspinaczki. Nie widać prawie turystów, a poza sporadycznym dźwiękiem silników samolotu lub helikoptera panuje zaskakująca cisza. Wyobrażam sobie, że w szczytowym momencie sezonu turystycznego to miasteczko na pewno tętni życiem.

Nocą wychodzę na kolejną rundkę po Lukli z nadzieją znalezienia jakiegoś baru z fajnym klimatem i ciekawym towarzystwem. Bary świecą jednak pustkami. W jednym z nich grupa obcokrajowców gra w bilarda, w innym z głośników leci energiczna muzyka rockowa, lecz gości brakuje. Wracam w końcu do pensjonatu, gdzie wypijam szklankę mocnego alkoholu lokalnej produkcji zwanego chhang i wracam do pokoju spać.

Linki do tekstów o piętnastym i osiemnastym dniu treku.

Opis zdjęć:

1) Kamienie modlitewne i stupa na trasie z Phakding do Lukli

2) Tragarze na tle mostu Hillary'ego wiszącego wysoko nad rzeką

3) Lotnisko w Lukli

4) Lotnisko w Lukli

5) Główna uliczka w Lukli

Więcej zdjęć poniżej:

Kwiaty na trasie między Phakding a Luklą

Pole ziemniaków na trasie między Phakding a Luklą

Klasztor buddyjski między Phakding a Luklą

Bujna roślinność na trasie między Phakding a Luklą

Lukla i wieża kontrolna lotniska

Samolot przygotowujący się do startu

Pensjonat Sherpa Lodge i budynek lotniska na pierwszym planie

Miejsce dla samolotów na płycie lotniska w Lukli

Płyta lotniska w Lukli

Tablica upamiętniająca pierwsze wejście na Everest


Comentarios

Entradas populares de este blog

Język kataloński w teorii i praktyce

Katalończycy tłumaczą: Skąd ten separatyzm?

Podatki Leo Messiego - Kto stoi za oskarżeniem?

Diada 2014: V jak "votar". Katalonia chce głosować.

Bye Bye Barcelona - Dokument o turystyce masowej w Barcelonie

Nerwowa cisza przed burzą: Referendum 1-O w Katalonii

Festa Major de Gràcia - święto Gràcii

Walencja: Wizyta u kuzynów z południa

Dzień hiszpańskości w stolicy Katalonii

Some Indian movies on women's rights