Trek przez trzy wysokie przełęcze Everestu - Dzień 18: Marsz we mgle i deszczu do Kharikholi

Dzisiaj rano miałem zamiar nagrać start samolotu, lecz ku mojemu zaskoczeniu krajobraz pochłonęła mgła tak gęsta, że nie widać niczego dalej niż 50 metrów. Najwidoczniej dzisiaj zaczął się długo oczekiwany monsun - całe szczęście pod sam koniec mojego treku, dzięki czemu mogłem się nacieszyć wspaniałymi widokami wysokich Himalajów przy doskonałych warunkach atmosferycznych. Dziś jest nasz ostatni dzień treku, a następne dwa spędzimy już na siedzeniu samochodu terenowego w drodze do Katmandu. Według planu dzisiejszej nocy mamy się zatrzymać po raz kolejny w Paiya, lecz w trakcie treku zmienimy zdanie.

Jemy śniadanie o siódmej rano i wychodzimy z pensjonatu o 7:40. Ścieżka prowadzi przez mniej ciekawe zaułki Lukli, gdzie mieszkają lokalni Szerpowie. Akurat trwa dzień targowy i mimo gęstej mgły i zimna, na uliczkach pełno jest sprzedawców warzyw i innych towarów oraz ich potencjalnych klientów. Wkrótce dochodzimy do końca skalnej półki, na której wybudowano pas startowy lotniska, poniżej którego zaczyna się już strome zejście w kierunku doliny. Idziemy dość powoli, aby nie pośliznąć się na wilgotnych od mżawki kamieniach. Schodzimy w ten sposób kilkaset metrów niżej, co oznacza, że później będziemy musieli odrobić tę różnicę, gdyż Paiya znajduje się na wysokości 2730 metrów.

Tak jak przewidywałem, już niedługo po zejściu z Lukli do doliny zaczynamy znów się wspinać stromym stokiem pod górę. Odcinek jaki mamy przed sobą aż do Paiya okaże się najtrudniejszym od czasu, kiedy dotarliśmy z powrotem do Namche Bazar. Na naszej drodze mijamy liczne stada mułów niosących towary w kierunku Lukli, lub też wracających z Lukli po towary do Thamdanda, gdzie kończy się droga dostępna dla samochodów. Jeden z mułów zostaje daleko w tyle za swoim stadem i jest wyraźnie zestresowany tym faktem ponieważ staje i zaczyna wołać za stadem wydając dźwięki przypominające bardziej osła niż konia. Poganiacze prowadzący stada używają kijków oraz szorstko i groźnie brzmiących słów w lokalnym języku. Podejrzewam, że muszą to być jakieś wyjątkowo brzydkie przekleństwa, które wyraźnie odnoszą zamierzony skutek gdyż nieszczęsne zwierzęta natychmiast przyspieszają kroku.

Ścieżka pod naszymi butami dość szybko zamienia się w mieszankę błota i odchodów zwierząt, którymi niechcący ochlapujemy sobie całe buty i nogi przynajmniej do kolan. Trasa przez przynajmniej godzinę pnie się stromo pod górkę, a przez następną godzinę pokonujemy odcinek “nepalskiej płaszczyzny”, czyli na przemian zejść i podejść pod górkę. Po drodze spotykamy parę z Włoch, która akurat zaczyna trek trzech wysokich przełęczy. Niestety początek monsunu nie jest najlepszym momentem na podziwianie Himalajów. Mam nadzieję, że mieli jednak szczęście i mogli pokonać trasę bez komplikacji, podziwiając przy tym niezwykłe widoki.

Kiedy docieramy do Paiya jest już 11:30 i zaczyna padać deszcz. Zatrzymujemy się na wczesny obiad i czekając na zamówiony dal bhat naradzamy się co do dalszej drogi. Pogoda się pogarsza, lecz jest bardzo wcześnie. Przekonuję Balkrishnę aby iść dalej, do następnej wioski. Balkrishna twierdzi, iż w Thamdanda nie ma się gdzie zatrzymać, więc musimy iść jeszcze dalej, do miejscowości Kharikhola. Ruszamy od razu po obiedzie. Deszcz zaczyna padać coraz mocniej, w związku z czym zakładamy na siebie peleryny oraz ochronę przeciwdeszczową na plecaki. Ostatnie kilkaset metrów przed Thamdanda idziemy już nową drogą z kamieni i ziemi, którą Nepalczycy budują rozsadzając dynamitem skały i utwardzając powstałe rumowisko. Patrzę w głąb przepaści poniżej drogi i widzę skalę zniszczenia spowodowanego lawinami po wybuchach. Spośród kamieni wystają kikuty połamanych drzew i krzewów. Dopiero bliżej Thamdandy widać, iż las upomniał się już po swoje: Między kamieniami wyrosły już niewielkie drzewa, które zapewne po jakimś czasie pokryją cały stok. 

W Thamdanda nie znajdujemy transportu do Kharikholi, więc pijemy herbatę i ruszamy dalej gdy tylko opady lekko ustępują. Tym razem idziemy w dół coraz bardziej tropikalnie wyglądającym lasem. Mijamy malowniczą miejscowość Bupsa, znajdującą się już kilkaset metrów poniżej Thamdanda. Budowa drogi w kierunku Lukli sprawiła, iż tutejsze pensjonaty i sklepy straciły większość swojej klienteli. Wcześniej to tędy na piechotę szły wycieczki w kierunku Lukli, a następnie Everest Base Camp, podczas gdy teraz większość osób woli transport do Thamdanda. Po prawie dwóch godzinach widzimy wreszcie Kharikholę w dolinie poniżej nas, która stanowi dużych rozmiarów nieckę między wysokimi górami. Ta niewielka miejscowość, na którą składa się kilkadziesiąt domów i pensjonatów otoczona jest polami uprawnymi i lasami.

Mijamy stupę i klasztor buddyjski z bramą, nad którą czuwa koło prawdy i dwie sarny, które symbolizują pierwszych uczniów Buddy. Docieramy do naszego pensjonatu o 15:40, czyli osiem godzin po wyjściu z Lukli. Jesteśmy dość zmęczeni i zmoknięci, ale bardzo zadowoleni. Kharikhola okazuje się bardzo ładną wioską, a pensjonat jest bardzo wygodny. Biorę gorący prysznic i zaszywam się na kilka godzin w pokoju. Spędzam popołudnie czytając książkę o symbolach buddyzmu, którą pożyczyłem z jadalni pełnej tego rodzaju symboli takich jak zdjęcia Dalajlamy czy też pałacu Potala w stolicy Tybetu Lhasie.

Późnym popołudniem siedzimy w jadalni z Balkrishną i młodą właścicielką pensjonatu z ludu Szerpów. Nawiązuję kontakt z jej 6-letnim synem, który przedstawia się jako Peter i twierdzi, że jest Japończykiem. Razem z Peterem przeglądamy atlas geograficzny i mały imponuje mi swoją niezwykłą wiedzą na temat świata. Jestem nią do tego stopnia zaskoczony, że prawie nie zauważam, że mówi też bardzo płynnie po angielsku. Jego starszy brat Jigme ma 15 lat i jest nieco bardziej nieśmiały niż mały żartowniś Peter. Jigme jest teraz w 10 klasie i od następnego roku będzie się uczył w Katmandu, gdzie poziom edukacji jest wyższy. Pytam go czy cieszy się na myśl o nauce w stolicy i odpowiada mi, że woli Kharikholę lecz chciałby pójść na studia po szkole, na co większe szanse ma w Katmandu.

Zaskoczyło mnie, iż Jigme i Peter rozumieją język Szerpów lecz nie mówią w nim, gdyż rodzice postawili na ich edukację po nepalsku. Wygląda na to, iż w Nepalu języki mniejszości narodowych są równie zagrożone jak w Europie. Jeśli języki Szerpów, Newarów, Magarów czy też Tamangów nic nie znaczą na rynku pracy, ostatecznie zostaną wyparte przez dominujący nepalski i znikną w odmęcie historii. Mam nadzieję, że Nepal nie popełni błędu, który zrobiło wiele państw w Europie, i który doprowadził wiele języków regionalnych do marginalizacji lub wyginięcia.

Wieczorem w jadalni pojawia się para mówiąca dziwnym germańskim narzeczem, który po kilku minutach intensywnego przysłuchiwania się rozpoznaję jako szwajcarski. Mówią przytłumionym głosem i wyglądają na znudzonych lub też nudnych. Wyraz twarzy mają również mało przyjazny, lecz odpowiadają mi uprzejmie gdy zagaduję ich o transport z Kharikholi w kierunku Katmandu. Dłuższej rozmowy nie udaje mi się z nimi nawiązać i wkrótce wracam do pokoju, aby położyć się do snu.


Linki do tekstów o szesnastym i siedemnastym oraz dziewiętnastym dniu treku.

Opis zdjęć:

1) Szlak między Luklą a Kharikholą

2) Stado objuczonych mułów na trasie między Luklą a Kharikholą

3) Stupa w Kharikholi

Więcej zdjęć poniżej:

Bujna roślinność w Kharikholi

Kharikhola

Kharikhola

Kharikhola

Butle z gazem w Kharikholi

Kharikhola

Bananowiec w Kharikholi

Bananowiec w Kharikholi

Kharikhola

Kharikhola

Zniszczenia na zboczu przed Tham Dandą spowodowane lawiną kamieni

Nowa droga między Tham Dandą a Paiya

Nowa droga między Tham Dandą a Paiya

Deszczowa pogoda na trasie między Luklą a Paiya

Drzewo porośnięte mchem

Most we mgle

Stado mułów w drodze do Lukli

Stado mułów odpoczywające w zagrodzie

Szkoła w małej wiosce pomiędzy Luklą a Paiya

Stado mułów na trasie między Luklą a Paiya

W drodze do Paiya

Bujna roślinność na trasie między Luklą a Paiya

Stado mułów na trasie między Luklą a Paiya

Balkrishna schodzący po śliskich kamieniach

Tragarze, poganiacze i muły

Ciekawie wyglądająca roślina z kwiatami

Strome zejście tuż za lotniskiem w Lukli

Widok z dołu na koniec skalnej półki, na której leży pas startowy lotniska w Lukli

Koniec pasa startowego lotniska w Lukli

Dzień targowy we mgle

Gęsta mgła w Lukli


Comentarios

Entradas populares de este blog

Język kataloński w teorii i praktyce

Katalończycy tłumaczą: Skąd ten separatyzm?

Podatki Leo Messiego - Kto stoi za oskarżeniem?

Diada 2014: V jak "votar". Katalonia chce głosować.

Bye Bye Barcelona - Dokument o turystyce masowej w Barcelonie

Nerwowa cisza przed burzą: Referendum 1-O w Katalonii

Festa Major de Gràcia - święto Gràcii

Dzień hiszpańskości w stolicy Katalonii

Some Indian movies on women's rights

Walencja: Wizyta u kuzynów z południa