Trek przez trzy wysokie przełęcze Everestu - Dzień 4: Strome podejście do Namche Bazar

Wstaję już o 6:30, ale śniadanie jest dopiero za pół godziny. Siadam więc w jadalni z książką, a potem rozmawiam z Dirkiem, który wczoraj skręcił kostkę i ledwo dokuśtykał do Phakding. Mówi, że dzisiaj kostka wygląda lepiej, ale zdecydował, że zostanie kolejny dzień w Phakding aby nie ryzykować pogłębienia kontuzji.

Z Balkrishną wychodzimy w drogę o 7:30 po standardowym śniadaniu, na które składa się curry warzywne i chleb tybetański. Ścieżka wciąż wiedzie wzdłuż doliny rzeki Dudh Koshi, która szumi w dole po naszej lewej stronie. Po obu stronach doliny wznoszą się gęsto zalesione góry, a nad nimi w tyle od czasu do czasu widać śnieżne czapy wyższych szczytów. Już po dwóch godzinach marszu dość płaską ścieżką docieramy do wioski Jorsale, ostatniej przed naszym dzisiejszym celem: Namche Bazar. 

Balkrishna sugeruje zjeść tutaj obiad, ale jest zdecydowanie za wcześnie, więc zamiast pełnego posiłku pijemy herbatę i zjadamy dwa sel rotis, czyli słodkie przysmaki z mąki ryżowej o formie podobnej do krakowskiego obwarzanka, które smaży się na głębokim oleju. Pensjonat, w którym zamówiliśmy herbatę jest własnością kolegi Balkrishny z regionu Sotang. Jak zauważyłem, przewodnicy często zatrzymują się ze swoimi klientami u znajomych i przyjaciół, chcąc wspomóc ich finansowo. W trakcie treku spotkamy jeszcze wiele osób, które Balkrishna zna ze szlaków górskich lub z rodzimej wioski. Wygląda na to, że wielu mieszkańców i mieszkanek dystryktu Solukhumbu związało swój los z turystyką.

Dzisiaj Balkrishna nie przestaje nagrywać filmików i robić zdjęć. Mówi, że chce się nauczyć edycji filmików i zdjęć, po to aby zmontować materiał, który stałby się pamiątką dla jego bliskich, a także dla niego samego, jako że zbliża się powoli do wieku emerytalnego jak na przewodnika. Pytam go czy będzie mu brakować wysokich Himalajów i odpowiada, że tak. Balkrishna prowadzi kanał na youtubie, na którym dzieli się nagraniami ze swoich licznych wędrówek po Nepalu oraz Tybecie, gdzie czasami pracuje jako kucharz dla hinduskich i buddyjskich pielgrzymów odwiedzających uznawane za święte jezioro Manasarowar i górę Kajlas.

Pytam Balkrishnę co robi poza sezonem na wycieczki po górach, który jest przecież krótki i trwa po dwa miesiące wiosną i jesienią. Mówi, że czasami ma również klientów chętnych na chodzenie po Himalajach zimą i latem, ale w wolnym czasie w Katmandu pracuje też przy remontach domów. Od czasu do czasu dostaje pracę jako kucharz dla pielgrzymów, dla których gotował nie tylko w Tybecie ale również w “indyjskim Tybecie” czyli regionie Ladakh.

Tak rozmawiając docieramy wkrótce do mostu Hillary’ego, nazwanego tak w hołdzie Edmundowi Hillary’emu - pierwszemu obok Tenzinga Norgay’a “zdobywcy” szczytu Sagarmathy (Everestu). Most nie jest może dłuższy niż inne, które widzieliśmy wcześniej, ale za to znajduje się bardzo wysoko nad doliną, bo aż 125 metrów. Aby dotrzeć do mostu należy najpierw wspiąć się zygzakiem pod górkę. Tutaj zaczyna się bardziej wymagający odcinek, ponieważ do tej pory szliśmy doliną na mniej więcej stałej wysokości około 2600 metrów nad poziomem morza. Aby dotrzeć do Namche Bazar będziemy musieli wspiąć się jeszcze osiemset metrów.

Wiszący most Hillary’ego jest dla mnie próbą lęku wysokości: Idę ze wzrokiem wbitym w metalowe segmenty mostu, między którymi doskonale widać rwącą rzekę w głębi wąwozu. Sto dwadzieścia pięć metrów to wysokość prawie czterech bloków dziesięciopiętrowych postawionych jeden na drugim. Taki widok z lekko chwiejącego się mostu może zmrozić krew w żyłach, ale przechodzę z jednego końca na drugi bez ataku paniki. Kilka razy dla zachowania równowagi łapię ręką za stalowe liny, które wraz z metalową siatką stanowią poręcz.

Po przejściu na drugą stronę rzeki zaczyna się prawdziwa wspinaczka, która zajmie nam prawie dwie godziny. Zostawiamy w tyle szumiącą dolinę rzeki Dudh Koshi i zagłębiamy się w gęsty, wysokogórski las iglasty. Mniej więcej w połowie drogi docieramy do niewielkiego miejsca z ławkami, toaletą i śmietnikami, gdzie odpoczywa kilku trekerów i tragarzy. Balkrishna mówi, że pokaże mi stąd Sagarmathę i Lhotse, w co na początku mu nie wierzę. Spoglądam jednak między drzewami w kierunku północnym i rzeczywiście na końcu doliny, zza “płotu” Nuptse wystaje wierzchołek najwyższego szczytu na naszej planecie: Niewielki trójkąt wyzierający nad masywem niewiele niższego giganta. Po jego prawej stronie widoczny jest też Lhotse: czwarty najwyższy szczyt na ziemi.

Wreszcie, po pięciu godzinach marszu i dwóch godzinach mozolnego podejścia, docieramy do legendarnego miasteczka Namche Bazar, którego widok stąd robi niesamowite wrażenie. Namche nie jest widoczne z daleka i pojawia się przed oczami wędrowców nagle, gdy tylko pokonają ostatni zakręt na trasie. Ta słynna wśród himalaistów miejscowość leży w niecce o kształcie półkola. Budynki zostały wzniesione po bokach oraz w głębi niecki, przez co Namche przypomina półkolisty amfiteatr, którego widownia w postaci zabudowań zwrócona jest w kierunku głębokiej doliny od strony południowej.

Jakby samo miasteczko nie było wystarczająco piękne, jest jeszcze otoczone spektakularnymi, ośnieżonymi sześciotysięcznikami: Kongde Ri (6187 metrów), Kusum Kanguru (6367 metrów) oraz najbardziej spektakularny z nich, Thamserku (6608 metrów), który góruje nad Namche od strony wschodniej. Z okna mojego pokoju w pensjonacie podziwiam właśnie te dwa ostatnie szczyty.

Znajdujemy się na 3440 metrów nad poziomem morza, w związku z czym jutro w planie mamy aklimatyzację, mającą na celu uniknięcie objawów choroby wysokościowej, często doskwierającej ludziom na poziomie powyżej 2500 metrów. Namche Bazar jest dość przełomowym momentem wędrówki w stronę Everest base camp nie tylko ze względu na różnicę wysokości w stosunku do poprzedniego punktu, ale również z powodu zmiany krajobrazu. Do tej pory szliśmy dość gęstym lasem iglastym, lecz od tej chwili napotkamy na swojej drodze bardzo niewiele wysokich drzew.

Spędzam całe popołudnie odpoczywając i czytając reportaż Petera Matthiessena z podróży po Nepalu: “Śnieżna pantera” i wychodzę na spacer po Namche dopiero pod wieczór. Jest już ciemno i ledwo widać otaczające nas szczyty. Na dworze jest na tyle zimno, że po raz pierwszy zakładam długie spodnie i grubą, puchową kurtkę, pożyczoną od organizatora treku.

Na zewnątrz jest niewiele osób, a w kawiarniach i restauracjach siedzą jedynie małe grupki i pojedyncze osoby. Tutaj, w przeciwieństwie do Phakding zdecydowanie widać, że jest już po sezonie, który przypada na marzec i kwiecień wiosną oraz październik i listopad jesienią. Być może dlatego, że Namche jest dużo większe i na jego tle bardziej widoczne jest, że ludzi jest niewiele w porównaniu z ilością miejsc w pensjonatach. Zapewne jeszcze kilka tygodni temu kamienistymi uliczkami Namche krążyły tłumy trekerów i himalaistów.

Tak samo jak w Phakding również tutaj jest Irish Bar, więc coraz poważniej zastanawiam się czy czasem nie zobaczę irlandzkiego baru na szczycie Gokyo Ri lub Kala Patthar za kilka dni. W środku wystrój jest tak samo “wyspiarski” jak w Phakding. Przy stole bilardowym rozgrywa się mecz między kilkoma Rosjanami. Na tyle baru siedzi jeszcze jedna grupa Rosjan, a ja przyłączam się na chwilę do grupy anglojęzycznej z Wielkiej Brytanii i Stanów. Ceny alkoholu są tutaj na tyle odstraszające (Prawie pięć euro za półlitrowe piwo), że zadowalam się jednym kuflem nepalskiego piwa Everest.

Przed snem wracam jeszcze do lektury “Śnieżnej pantery”. Matthiessen wybrał się na tułaczkę w rejonie słabo zbadanym przez zachodnich poszukiwaczy przygód: Dolne i górne Dolpo, daleko na zachód od Solukhumbu. Opis trudów tej podróży mocno kontrastuje z moim trekiem do tej pory, a szczególnie z tym co zastałem w Namche: Bar irlandzki, drogie kawiarnie, sklepy ze sprzętem do wspinaczki i treków - tego się nie spodziewałem na takiej wysokości. Namche przywodzi mi na myśl tętniącą życiem dzielnicę Thamel w Katmandu, a jest przecież w sercu wysokich Himalajów. 

Nie do końca podoba mi się fakt, że tego rodzaju luksusy są dostępne w tak niedostępnej krainie. Co prawda trochę też z nich korzystam, ale jednak wolałbym, aby kosztem mniejszego nakładu pracy ludzi i zwierząt panowały tutaj bardziej surowe warunki. Komu, do cholery, potrzebny jest Irish Bar w Himalajach?


Linki do tekstów o trzecim i piątym dniu treku.

Opis zdjęć:

1) Thamserku (6608 m n.p.m.) górujący nad Namche Bazar

2) Widok wstecz z mostu Hillary'ego w kierunku południowym: W dole dolina Dudh Koshi

3) Tragarze przechodzący na drugą stronę rzeki po moście Hillary'ego

4) Stupa buddyjska w Namche Bazar i szczyt Kongde Ri (6187 m n.p.m.) w tle

5) Widok na Thamserku późnym wieczorem z okna mojego pensjonatu

Więcej zdjęć poniżej:

Kwitnąca jabłoń po drodze do Namche Bazar

Kwitnąca jabłoń po drodze do Namche Bazar

Widok góry Thamserku (6608 m n.p.m.)

Wejście do Parku Narodowego Sagarmatha

Widok góry Thamserku (6608 m n.p.m.)

Miejscowość Jorsale i rzeka Dudh Koshi

Rzeka Dudh Koshi

Most Edmunda Hillary'ego

Most Edmunda Hillary'ego

Most Edmunda Hillary'ego

Most Edmunda Hillary'ego

Namche Bazar!

Ozdobna brama wejściowa do Namche Bazar

Thamserku górujący nad Namche Bazar

Kusum Kanguru również górujący nad Namche Bazar

Kusum Kanguru

Kwitnąca jabłoń po drodze do Namche Bazar


Comentarios

Entradas populares de este blog

Język kataloński w teorii i praktyce

Katalończycy tłumaczą: Skąd ten separatyzm?

Podatki Leo Messiego - Kto stoi za oskarżeniem?

Diada 2014: V jak "votar". Katalonia chce głosować.

Bye Bye Barcelona - Dokument o turystyce masowej w Barcelonie

Nerwowa cisza przed burzą: Referendum 1-O w Katalonii

Festa Major de Gràcia - święto Gràcii

Dzień hiszpańskości w stolicy Katalonii

Some Indian movies on women's rights

Walencja: Wizyta u kuzynów z południa