Trek przez trzy wysokie przełęcze Everestu - Dzień 5: Aklimatyzacyjny trek do Khumjung

Dzisiejszy dzień spędzimy w całości na aklimatyzacji, czyli przygotowaniu ciała do wymagających wysokości (zazwyczaj powyżej 2500 m n.p.m.), ponieważ jutro ruszamy w dalszą drogę pod górę - na prawie cztery tysiące metrów. Aklimatyzacja nie oznacza wcale, że będziemy odpoczywać w Namche. Wręcz przeciwnie: polega na wejściu wyżej niż miejsce, w którym się zatrzymujemy i zejściu z powrotem. Dla przykładu, dzisiaj pójdziemy z Namche znajdującego się na 3440 metrów do słynnego hotelu Everest View Lodge na 3800 metrów, skąd, jak sama nazwa wskazuje, można zobaczyć Everest.

Wychodzimy z pensjonatu wcześnie rano i udajemy się do buddyjskiego klasztoru nad Namche, który niestety jest dzisiaj zamknięty dla zwiedzających. Idziemy wzdłuż ogrodzenia klasztoru i kręcimy młynkami modlitewnymi, które często ustawia się w rzędach wzdłuż ścieżki. Młynki te, przypominające wałek ustawiony pionowo, ozdobione są mantrą “Om Mani Padme Hum”, czyli buddyjską formułą modlitewną oznaczającą mniej więcej “Oddaj cześć skarbowi w lotosie”. Przechodnie powinni wprawić w ruch każdy z młynków tak, aby przy każdym obrocie uderzały w dzwonek umocowany nad nimi. Balkrishna i ja pokornie kręcimy wszystkimi młynkami na naszej drodze z uwagi na sympatię i szacunek jakim obaj darzymy Szerpów i ich wierzenia.

Przechodzimy na drugi koniec miasteczka, po przeciwnej stronie doliny, gdzie znajduje się muzeum Szerpów, niestety również zamknięte z powodu trwającego remontu. Muzeum znajduje się na środku płaskiej polany, z której rozciągają się niesamowite widoki otaczających nas gór, w tym samej Sagarmathy (Everestu), Lhotse i Nuptse w oddali, w kierunku północnym. Oprócz nich w kierunku północno-wschodnim po raz pierwszy pojawia się jedna z najbardziej spektakularnych gór jakie widziałem w trakcie treku: Ama Dablam (6812 m n.p.m.), której ostry, trójkątny kształt przywodzi mi na myśl ząb drapieżnego zwierzęcia. Balkrishna wyjaśnił mi, iż jej nazwa oznacza “matkę z naszyjnikiem” (“Ama” to “matka” a “dablam” to “naszyjnik”) w języku Szerpów, według których góra wygląda jak matka z naszyjnikiem opiekująca się dzieckiem. Jej dramatycznie strome granie wydają mi się podobne do znanego mi z Europy alpejskiego szczytu Matterhorn. Ama Dablam jest jedną z najpopularniejszych gór do wspinaczki wśród himalaistów i również jedną z najtrudniejszych. Jej widok będzie nam towarzyszył przez większą część treku.

Temu niezwykłemu krajobrazowi z polany przygląda się też pomnik Tenzinga Norgay’a, pochodzącego z Solukhumbu legendarnego Szerpy, który wraz z Edmundem Hillarym w roku 1953 zdobył szczyt Everestu jako pierwszy. Co ciekawe, pomnik nie jest zwrócony w kierunku Everestu lecz na południe, w stronę szczytu Kongde Ri. Na jego piedestale znajduje się tabliczka z ostrzeżeniem: “Nie wspinać się”, które wydaje mi się bardzo zabawną wiadomością na pomniku wspinacza. Z pewnością niejeden cwaniak próbował wleźć na posąg Tenzinga, przez co lokalne władze uznały, iż należy powiesić tabliczkę z tym paradoksalnie brzmiącym zakazem.

Z muzeum Szerpów udajemy się w kierunku wioski Khumjung, znajdującej się w sąsiedniej dolinie na północ od Namche. Aby tam dotrzeć, wybieramy drogę okrężną, która wiedzie wzdłuż rzeki Dudh Koshi, płynącej gdzieś daleko w dole. Jest już godzina dziesiąta i Everest, Nuptse i Lhotse zniknęły z naszego widoku za gęstymi chmurami. Kłębiaste obłoki pną się też powoli po zboczach Ama Dablam, Thamserku i innych sześciotysięczników. Po krótkiej wspinaczce osiadają na ich szczytach, niczym zadowoleni ze swojego wyczynu himalaiści. W wysokich górach trzeba wychodzić w drogę bardzo wcześnie jeśli chce się podziwiać dobre widoki zamiast chmur, gdyż często już o dziewiątej lub dziesiątej rano pogoda zaczyna się pogarszać.

Po około godzinnym marszu i łagodnym podejściu docieramy do Everest View Lodge, na szczycie wzgórza o wysokości 3800 metrów nad poziomem morza. Ten imponującej wielkości hotel składa się z kilku skrzydeł i może się pochwalić jednym z najlepszych widoków na najwyższą górę na ziemi z tarasu restauracji. Z Balkrishną zamierzaliśmy zatrzymać się tam na herbatę jednak ceny nieco nas odstraszają i ruszamy bezzwłocznie w dalszą drogę do Khumjung. Ścieżka wiedzie w dół z hotelu i po dwudziestu minutach docieramy do pierwszych domów w rozległej dolinie, nad którą dominuje szczyt Khumbila (5761 metrów) lub Khumbu Yül-Lha, co oznacza “Bóg Khumbu” - regionu obejmującego Park Narodowy Sagarmathy. Khumbila jest świętą górą dla buddystów, w związku z czym nie wolno się na nią wspinać.

Khumjung jest o wiele większą i bardziej rozległą miejscowością niż Namche, którego domy skoncentrowane są we wcześniej wspomnianej niecce. Jej niewysokie, jedno lub dwupiętrowe domy zajmują tutaj niemal całą dolinę, wraz z zabudowaniami sąsiedniej wioski Khunde. W przeciwieństwie do Namche, jest zamieszkana głównie przez Szerpów i znacznie mniej nastawiona na turystykę. Nie brakuje tu co prawda pensjonatów dla wędrowców, ale wydają się zdecydowanie skromniejsze niż te w Namche. W centralnym punkcie wioski stoją dwie sporych rozmiarów buddyjskie stupy lub czorteny, czyli najczęściej pomalowane na biało budowle o kształcie dzwonka spełniające funkcję relikwiarza, czyli pomieszczenia na relikwie. Tutejsze stupy mają około czterech lub pięciu metrów wysokości.

Widok Khumjung i czuwającej nad nią świętej góry Khumbila przywołują refleksje na temat zmian jakie zaszły w życiu lokalnej populacji w wyniku kontaktu z cywilizacją europejską. Siedząc w jadalni jednego z pensjonatów w oczekiwaniu na dal bhat zastanawiam się jak musiało wyglądać życie Szerpów w regionie Khumbu zanim w dziewiętnastym wieku dotarli tutaj Europejczycy ze swoją megalomanią i obsesją na punkcie mierzenia wszystkiego mierzalnego i zdobywania wszystkiego co jest do zdobycia. Szerpom wcześniej raczej nie przychodziło do głowy, żeby wspinać się na otaczające ich gigantyczne góry, którym często nadawali boskie znaczenie. Raczej nie wiedzieli też czy wyższa jest Czomolungma (Sagarmatha), Lhotse czy też Ama Dablam i zapewne wcale nie zaprzątali sobie tym głowy.

Po obiedzie ruszamy w drogę powrotną do Namche. Przechodzimy obok szkoły ufundowanej przez organizację charytatywną Himalayan Trust, założoną przez Sir Edmunda Hillary’ego w roku 1960. Teren szkoły jest bardzo duży i mieści kilka budynków oraz spory plac, na którym dziesiątki dzieci grają w krykieta oraz piłkę nożną. Pogoda jest dzisiaj doskonała do uprawiania sportu: jest bezwietrznie i świeci słońce ale nie jest zbyt gorąco. Aby wrócić do Namche wspinamy się najpierw przez około pół godziny w kierunku przełęczy, którą wiedzie trasa. Po drodze mijamy obszerne zagrody z metalowym płotem. Balkrishna tłumaczy mi, że są to farmy hodowlane jaków. Zwierzęta te są rzadko spotykane na wolności w dzisiejszych czasach. Najczęściej są hodowane właśnie w takich wysokogórskich farmach, aby później spędzić resztę życia służąc ludziom jako zwierzęta juczne lub “dające” mleko.

Schodzimy powoli z przełęczy stromą ścieżką. Kilkaset metrów w dole widać już ustawione w półkolu zabudowania Namche. Spotykamy sporo grup z przewodnikami, których pozdrawiamy w języku Szerpów słowami “Tashi delek”. Kilka tygodni wcześniej tak samo pozdrawiałem Tybetańczyków w regionie Langtang, ponieważ język Szerpów pochodzi od tybetańskiego, a sami Szerpowie, jak większość ludów zamieszkujących wysokie Himalaje, przybyli tutaj z Tybetu wiele pokoleń temu. Słowo “Szerpa” oznacza “wschodni” w języku tybetańskim ponieważ ludność regionu Khumbu pochodzi z Kham we wschodnim Tybecie.

Docieramy do pensjonatu około godziny 13:00 czyli po pięciu godzinach, z których pewnie cztery byliśmy w drodze. Jak na dzień aklimatyzacji zrobiliśmy całkiem sporo kilometrów, więc po południu odpoczywamy. Biorę zimny prysznic, dzięki czemu oszczędzam pięćset rupii (około 3,5 euro). Od tej pory będzie to dla mnie regularna praktyka, gdyż cena ciepłej wody pod prysznicem będzie coraz wyższa w miarę jak będziemy się oddalać od Namche i wchodzić coraz wyżej. Czy warto tak oszczędzać? Jeśli podróżuje się z niewielkim budżetem, to jest to niestety konieczne. Poza tym podobno zdrowo jest brać zimny prysznic ;)

Po kilku godzinach spędzonych w pokoju na lekturze i spisywaniu przemyśleń, dostaję wiadomość od Zaca, znajomego ze Stanów Zjednoczonych, którego poznałem cztery miesiące wcześniej w południowych Indiach. Natrafił na moją publikację z Namche w sieciach społecznościowych i napisał, że akurat też tu jest, co było oczywiście niesamowitym zbiegiem okoliczności. Wychodzę więc spotkać się z nim oraz jego dziewczyną Maríą z Wysp Kanaryjskich w pobliskiej kawiarni. Cieszę się bardzo na widok Zaca i Marii, mimo iż spędziliśmy razem zaledwie dwa dni w Kerali. W trakcie podróży widok znajomej twarzy raduje o wiele bardziej niż w “normalnym”, codziennym życiu w miejscu stałego zamieszkania. 

Uradowani spotkaniem opowiadamy sobie o naszych podróżach od spotkania w Kerali aż po dzisiejszy dzień. Zac i María zdecydowanie nie próżnowali przez ten czas, bo najpierw odwiedzili Sri Lankę i Malediwy, po czym wybrali się na festiwal muzyczny w Dubaju, a następnie pojechali do Omanu, skąd przylecieli do Nepalu. Natomiast od przylotu zrobili już trzy treki w Himalajach: ukończyli szlak dookoła Annapurny znany jako “Annapurna circuit trek” i wybrali się do Doliny Langtang, gdzie doszli do Kyanjin Gompa i Kyanjin Ri, podobnie jak ja kilka tygodni wcześniej w towarzystwie moich przyjaciół Kamila i Justyny. W Solukhumbu z kolei zmierzyli się z tym samym wyzwaniem, przed którym stoję teraz ja, czyli wędrówką przez trzy wysokie przełęcze. Opowiadają mi, że trasa nie wydała im się specjalnie trudna, co różni się diametralnie od tego, co wcześniej czytałem w internecie. Ich następnym przystankiem po Nepalu będzie Indonezja. Kusi mnie, żeby zapytać czy będą tak podróżować aż zaliczą wszystkie kraje na świecie, ale nie pytam. Nie zagaduję też o kwestie budżetowe - w końcu każdy ma jakieś swoje wytłumaczenie.

Wieczorem spotykam się jeszcze z Dirkiem, Mélanie i Alanem, którzy dotarli dzisiaj do Namche. Idziemy na piwo do Irish Baru i składamy relację z wydarzeń z poprzednich dni. Dirk wyleczył już kontuzjowaną kostkę i jutro idzie w kierunku Lobuche, natomiast Mélanie i Alan idą w kierunku Gokyo bez pośpiechu, często zatrzymując się na odpoczynek lub nocleg. Po miło spędzonym czasie udaję się na wczesny spoczynek. Jutro czeka mnie długi marsz do miejscowości Pangboche, na prawie czterech tysiącach metrów nad poziomem morza.


Linki do tekstów o czwartym i szóstym dniu treku.

Opis zdjęć:

1) Młynki modlitewne na zewnątrz klasztoru buddyjskiego w Namche Bazar

2) Pomnik Tenzinga Norgay'a w Namche Bazar

3) Buddyjska stupa na tle góry Ama Dablam (6812 m n.p.m.)

4) Widok z góry na Namche Bazar

Więcej zdjęć poniżej:

Buddyjski klasztor w Namche Bazar

Młynki modlitewne na zewnątrz klasztoru w Namche Bazar

Namche Bazar

Zabudowania Namche Bazar i góra Kongde Ri (6187 m n.p.m.)

Pomnik Tenzinga Norgay'a i Kongde Ri w tle

Widok w dół ze ścieżki wiodącej z Namche Bazar do Everest View lodge

Balkrishna na tle szczytu Thamserku (6608 m n.p.m.)

Wejście do hotelu Everest View lodge

Kangteka (6782 m n.p.m.)

Thamserku po środku, Kangteka po lewej stronie

Widok na Ama Dablam (po lewej) i Thamserku z wioski Khumjung

Buddyjskie stupy w Khumjung

Teren szkoły w Khumjung

Thamserku za chmurami w południe oraz flagi modlitewne na wietrze

Tak zwane "Oczy Buddy" - stały element czortenów lub stup w Nepalu i Indiach

Klasztor buddyjski w Namche Bazar po środku


Comentarios

Entradas populares de este blog

Język kataloński w teorii i praktyce

Katalończycy tłumaczą: Skąd ten separatyzm?

Podatki Leo Messiego - Kto stoi za oskarżeniem?

Diada 2014: V jak "votar". Katalonia chce głosować.

Bye Bye Barcelona - Dokument o turystyce masowej w Barcelonie

Nerwowa cisza przed burzą: Referendum 1-O w Katalonii

Festa Major de Gràcia - święto Gràcii

Dzień hiszpańskości w stolicy Katalonii

Some Indian movies on women's rights

Walencja: Wizyta u kuzynów z południa