Chile w Barcelonie
Po drugim tygodniu emigracji chyba już oswoiłem się z nowym miejscem. Nie znaczy to jednak, że już się w nim zaaklimatyzowałem, ale nie czuję się tu już obcy. Jestem mieszkańcem tego miasta tak jak dziesiątki tysięcy innych przybyszów z różnych krajów świata. Do pełnej aklimatyzacji brakuje mi jeszcze stałej pracy i więcej znajomych wśród barcelończyków. Do tej pory nie poznałem zbyt wielu Katalończyków i nieczęsto mam okazję dłużej porozmawiać w ich języku. Moje rozmowy po katalońsku zazwyczaj ograniczają się do kilku zdań w sklepie lub na ulicy. Staram się oglądać katalońską telewizję i czytać gazety oraz artykuły w internecie po katalońsku, ta metoda zdecydowanie bardzo mi pomaga we wzbogacaniu słownictwa.
Moje pierwsze wrażenie dotyczące lokalnej populacji jest dość pozytywne, chociaż ich sposób bycia jest nieco typowy dla dużych miast - wieczny pośpiech, dystanst do nieznajomych. Inaczej czułem się w Galicji, gdzie ludzie okazywali znacznie więcej ciekawości i życzliwości przybyszom. Z drugiej strony, biorąc pod uwagę ilość (a czasami również jakość! ;)) turystów jaka codziennie przewija się przez Barcelonę, w ogóle nie dziwi mnie ta postawa.
Przyjmowanie takiej ilości podróżnych i imigrantów oznacza również problemy, z których zakłócanie ciszy nocnej jest z pewnością jednym z łagodniejszych.Właśnie w związku z tego typu wydarzeniem miałem "przyjemność" poznać miejską policję - Guardia Urbana. Sobotnia impreza z Chilijczykami o drugiej w nocy na placu nieopodal plaży zakończyła się mandatem dla jej dwóch uczestników z instrumentami muzycznymi. Całkiem zrozumiała jest dla mnie potrzeba snu mieszkańców okolicznych budynków, natomiast tutejsi policjanci oprócz mandatu skorzystali również z okazji aby okazać swoją wyższość i przewagę. Do zapamiętania - unikać problemów z policją bo spotkania z katalońskimi stróżami prawa nie należą do przyjemnych. Z drugiej strony, muzykanci z Chile jakoś specjalnie mandatami się nie przejęli, a spontaniczna impreza z gitarą i bębnem zrobiła furorę wśród przechodniów, pakistańskich sprzedawców piwa i gości pobliskiego baru :)
Moje pierwsze wrażenie dotyczące lokalnej populacji jest dość pozytywne, chociaż ich sposób bycia jest nieco typowy dla dużych miast - wieczny pośpiech, dystanst do nieznajomych. Inaczej czułem się w Galicji, gdzie ludzie okazywali znacznie więcej ciekawości i życzliwości przybyszom. Z drugiej strony, biorąc pod uwagę ilość (a czasami również jakość! ;)) turystów jaka codziennie przewija się przez Barcelonę, w ogóle nie dziwi mnie ta postawa.
Przyjmowanie takiej ilości podróżnych i imigrantów oznacza również problemy, z których zakłócanie ciszy nocnej jest z pewnością jednym z łagodniejszych.Właśnie w związku z tego typu wydarzeniem miałem "przyjemność" poznać miejską policję - Guardia Urbana. Sobotnia impreza z Chilijczykami o drugiej w nocy na placu nieopodal plaży zakończyła się mandatem dla jej dwóch uczestników z instrumentami muzycznymi. Całkiem zrozumiała jest dla mnie potrzeba snu mieszkańców okolicznych budynków, natomiast tutejsi policjanci oprócz mandatu skorzystali również z okazji aby okazać swoją wyższość i przewagę. Do zapamiętania - unikać problemów z policją bo spotkania z katalońskimi stróżami prawa nie należą do przyjemnych. Z drugiej strony, muzykanci z Chile jakoś specjalnie mandatami się nie przejęli, a spontaniczna impreza z gitarą i bębnem zrobiła furorę wśród przechodniów, pakistańskich sprzedawców piwa i gości pobliskiego baru :)
Comentarios
Publicar un comentario